sobota, 31 lipca 2010

faworki



Zadzwonił telefon.
- Słucham? – spytałam normatywnie.
- Mam dla ciebie faworki – usłyszałam uradowany głos mamy.
- Dwa worki? – spytałam, bo zrozumiałam „dwa worki”.
Jeśli zakłopotanie można usłyszeć, to właśnie to zakłopotanie usłyszałam w telefonie…
- Nie worki, tylko faworki – cierpliwie powtórzyła mama.
- A po co mi dwa worki? – udałam, że nadal nie rozumiem, choć przecież już zrozumiałam, że chodzi o faworki. Chciałam pożartować, rozbawić mamę.
W słuchawce najpierw zatrzeszczało, a potem usłyszałam jak mama mówi do taty: Heniu, chodź no tu prędzej, bo nie mogę się z nią dogadać, chyba mnie nie słyszy.
W słuchawce znowu zatrzeszczało i usłyszałam głos taty:
- Halo?
- To ja mówię „halo” – dalej sobie żartowałam.
- No to mów to swoje „halo” – tata podjął żarty.
- No to mówię – „halo”?
- Co halo?
- A co, coś u was nie halo?
- Nie, nie, u nas wszystko halo. A u ciebie?
- U mnie też halo.
- To po co dzwonisz?
- Ja?! To mama zadzwoniła!
- Aaaa…. bo ma dla ciebie faworki.
Czułam, że jeśli powtórzę żart z workami, przekroczę granicę, za którą nie będzie śmiesznie. I powtórzyłam.
- Dwa worki? Jakie worki?
- Pod oczami – odparował tata.

niedziela, 25 lipca 2010

byłam w Praniu

byłam w Praniu – jestem czysta (w sensie duszy oczyszczonej :)
i jeszcze...

napiszę tak: kochani - gdyż nie ma innych słów,
tych znanych i nie-znanych dopada w Praniu duch,
któremu, no... nie sposób wykrzyczeć – a kysz! precz!
Któremu kilka osób zawdzięcza taką rzecz,
oto:

jezioro za płotem,
a pod żywopłotem ślimaki i krzesło zmoknięte.
Aleję nieznanych
lecz niezapomnianych i „zielonego poetę”.
Trzy białe łabędzie,
dziać będzie się, będzie! – na scenie Joanna swinguje.
Gęś moczy zielona (się)
w trawie do kolan. Ja czuję! i dobrze się czuję!

i trzy pamiątkowe zdjęcia
w Alei Nieznanego Poety spotkałam pana Marka

na scenie Joanna Trzepiecińska i jazz-swing band

trzeba mieć marzenia :)
fot. Dorota Sobótka

sobota, 17 lipca 2010

pakt słońca z gwiazdami

ja na rybach :) Fot. Barbara Zysman

Czym noc jest?
Kim jestem?
Pakt słońca z gwiazdami
codziennie to samo nad i pod chmurami
odwieczny ten układ w odwiecznym nieładzie
na moich ramionach się kładzie.

Precyzja, dokładność i stała konieczność
w tej czasoprzestrzeni - niezmienna niezmienność
i tylko czasami powali się drzewo.
Cichy trzask w kosmosie.
Niebo.

wtorek, 13 lipca 2010

układacz melodii



Fot. Bożena Kraczkowska - "wstrząśnięte dusze :) z dedykacją dla niezawodnych babeczek Ani i Gosi :)


Na korytarzu redakcji zaczepił mnie kolega:
- Hej Bożenia, gratuluję, pięknie komponujesz! Słyszałem twoją piosenkę na youtube.
- Ja nie komponuję, ja układam melodie – odpowiedziałam skromnie.
- Myślałem, że komponujesz...
- Nie, nie, ja tylko układam melodie. Nie jestem kompozytorem.
- A kim?
- No... układaczem melodii.
- A jaka różnica – kompozytor czy układacz?!
Kolega tracił cierpliwość. Chciał być miły, rzucić komplement, a wyszło, że jest niekompetentny.
- A taka, jak między matematykiem a poetą – odpowiedziałam też nieco zniecierpliwiona.
- To twoim zdaniem kompozytor jest matematykiem?! - zawył.
- Tak. Kompozytor jest matematykiem z duszą poety.
- A układacz melodii?
- Układacz melodii jest poetą – ucięłam tym razem nieskromnie.
Kolega zamyślił się.
- To znaczy, że układacz melodii jest zdolniejszy i bardziej wrażliwy od kompozytora – taki bardziej uduchowiony?
- Nie, nie. Uduchowiony to jest kompozytor, układacz melodii ma duszę. Jest poetą.
- Ale kompozytor pisze muzykę! - zawołał triumfalnie kolega.
- No.... pisze. Pisze nie układa. Siada i pisze. Bierze papier, ołówek albo coś innego i pisze. I musi mu się wszystko zgadzać. Jak matematykowi. Musi mu się harmonia zgadzać. Gdyby miał w nosie harmonię, uznaliby go za kiepskiego kompozytora. Układacz melodii ma w nosie harmonię, bywa że nie ma o niej pojęcia, a mimo to zdarzy mu się ułożyć ładną melodię.
- To znaczy, że ty nie napisałaś tej melodii tylko ją ułożyłaś.
- Ułożyłam i nie zapisałam. Jest jedynie w mojej głowie.
- No i na youtube.
- Tak - i na youtube.
- A gdyby tak twoją melodię wziął w obroty kompozytor?
- To pewnie do każdej nutki dopisałby słupy potężnej harmonii. Setki, tysiące nut, które nic nie znaczą osobno. Brzmią dopiero wtedy, gdy są grane razem. Powstałaby symfonia.
- A twoje nuty?
- Moje? Każda wybrzmiewa sama, ale też może dać początek następnej. Moje nuty są samodzielne. Można je mieszać, przestawiać. Kompozytor swoje nuty musi zapisywać w określonych miejscach. Musi mu z tego wyjść kompozycja. Mnie nic nie musi wychodzić.
- A jak zapisze nutę wbrew harmonii?
- To mu zarzucą, że nie umie komponować, że nie zna podstaw kompozycji, harmonii i takie tam...
- No to już nic nie rozumiem - po co się tego wszystkiego uczyć, po co studiować formy, dzieła Bacha? Żeby zostać niewolnikiem harmonii?
- Żeby zostać władcą dusz układaczy melodii.
Staliśmy teraz w milczeniu. Biegający dziennikarze z trudem nas omijali. Zrobiło się duszno.
- Dusza nie lubi wolności - powiedziałam patrząc koledze w oczy. - Dusza lubi cierpieć, lubi być zniewalana. Dusza lubi się szamotać, lubi walczyć, wyzwalać się. Dopiero wtedy ją widać.
Kolega patrzył na mnie tak jakoś...
- Dusza lubi drżeć, lubi się wstrząsać - ciągnęłam. - A co wstrząsa? Potężne wstrząsa. Wstrząsające wstrząsa. Czy jedna nuta może być wstrząsająca? Czy jedna nuta może wstrząsać? Nie jestem kompozytorem. Jestem układaczem melodii.


czwartek, 8 lipca 2010

dmuchawiec

Co powiecie kochani na mlecze,
co się żółcą po całym powiecie?
Żółcą się, rozpychają
i słoneczka codzienne udają?

Ktoś zawoła z goryczą: to ziele!
Ja to ziele natychmiast wypielę!
Inny jęknie z zachwytem: to kwiecie
najpiękniejsze na całym świecie!

A mlecz? Żółcią bezczelnie zalewa,
zalewając tak sobie śpiewa:
- Jestem piękny, wysoki, wspaniały,
a w urodzie przepysznie zuchwały!
Oprócz mnie nie ma nic żółciejszego,
mądrzejszego i pełniejszego!

Aż tu razu pewnego o świcie,
kiedy jeszcze o smokach śnicie,
nadszedł Czas i gamę żółcieni
w pęczek puchu białego przemienił.

Mlecz ciekawie zerknął w nurt wody:
Nie poznaję swojej urody!
Czyja jest ta rozdęta głowa?
Taka biała i taka puchowaaa...

Lecz nie skończył swojego pytania,
bo mu wietrzyk przerwał w pół zdania
dmuchnął w mlecze... wiatr ma tak w zwyczaju
by rozsiewać dmuchawce po gaju.

Rozleciały się mleczne poduchy,
poderwały leciuchno swe puchy
ponad trawy, lasy i łąki
niczym pierze albo te... bąki.

To już koniec mojej bajeczki,
nim ją schowam do żółtej teczki,
nim zapadnie w szuflady ciszę,
morał krótki jeszcze dopiszę.

Nim ogłosisz światu żeś orzeł,
zerknij w lustro - okazać się może,
że nie jesteś nawet latawcem,
a zwyczajnym, wietrznym dmuchawcem.

a Basia namalowała dmuchawce :)
obraz "Dmuchawce" / akryl / Galeria Barbary Zysman

czwartek, 1 lipca 2010

szczęśliwa malarka

ja od siebie dorzucę najpierw The Dead Weather "Gasoline" z płyty Sea of Cowards :) żeby jeszcze więcej wiru było, jeszcze więcej szczęścia:
http://www.youtube.com/watch?v=2JUhAGw_6dg

zawsze myślałam, że np. artyści malarze, gdy są szczęśliwi lub nieszczęśliwi łapią za pędzel i malują. Tworzą. Że obraz jest ich krzykiem, śmiechem, płaczem, zachwytem. A tu proszę, moja znajoma malarka Mariolka zamiast malować - wiersz napisała ;) Trochę go tylko ułożyłam.
Oto Ona - Szczęśliwa Malarka :)

Zamykam oczy - kolory tańczą.
Dziękuję Życie, że mnie chcesz,
dziękuję, że oddycham tobą
dziękuję, że oddychasz mną.

Dziękuję, że mnie uczysz co dzień
jak ciebie kochać Życie mam!

Dziękuję, że mam z kim się dzielić,
za farby też dziękuję Życie!
Za pędzle i za ten mój świat

Oddaję ci go na papierze.
Plamami koloru wirującego.
Jestem szczęśliwa.
Czuję Cię.
Chcę, a przecież nie zawsze chciałam...

obraz z Galerii Marioli Żylińskiej-Jestadt