poniedziałek, 7 kwietnia 2003

z Marylą Rodowicz rozmawia Bożena Kraczkowska "Nigdy nie mów nigdy"

Miesięcznik "Nowoczesna Olsztynianka" / kwiecień 2003

W cztery oczy z Marylą Rodowicz

Nigdy nie mów nigdy

Zmieniały się mody i trendy, zmieniały się nawet ideologie, lecz ona wciąż niezmiennie młoda. Kontrowersyjna, ambitna, sprawiedliwa i ceniąca swobodę. W ciągu jednego tygodnia potrafi zagrać koncert charytatywny, polecieć do Londynu i wrócić do Szczyrku, żeby wręczyć Małyszowi "Wiktora". A potem jeszcze nagrania, Poznań, Werona i duży koncert w Moskwie.

- Jak tę Pani ruchliwość znosi rodzina?
- Cóż oni biedni mogą zrobić. Nie mają wyboru. Ponieważ Andrzej, mój mąż, także jest osobą bardzo zapracowaną, kiedy już wracamy wieczorem do domu, milkną telefony i jesteśmy wyłącznie dla siebie. Wieczorami muszę być żoną. Podać mężowi kolację... Skłamałabym, gdyby powiedziała, że rozmawiamy wówczas wyłącznie o sprawach domowych i rodzinnych. Andrzej pierwszy dowiaduje sie o moich nowych pomysłach. Zawsze proszę go o radę i wielokrotnie wyszło mi to na dobre.

- Ma Pani trójkę dzieci, a każde uzdolnione...
- Jędrek, młodszy syn bardzo interesuje się muzyką. Ostatnio miał pomysł, żeby uczyć się grać na perkusji, ale teraz zmienił koncepcję na fortepian. To głównie dzięki niemu jestem na bieżąco z nowościami muzycznymi. Razem słuchamy Range Against, The Machine i Eminema. Ostatnio, jeśli się nie mylę, Jędrek kupił płytę B.B. Kinga. Zatem za moment będę słuchała bluesa.
Jasiek, starszy syn, interesuje się jazzem. Studiuje informatykę i jest na drugim roku gitary w Prywatnej Szkole Muzyki Rozrywkowej im. Krzysztofa Komedy w Warszawie.
Moje średnie dziecko, córka Kasia studiuje Hodowlę w WSR w Krakowie i marzy o własnej stadninie. Rozumiem to i popieram. Sama od zawsze kocham konie i jeżdżę...

- Także na motorze...
- Od wielu lat odgrażam się w wywiadach, że kupię sobie Harley'a. Moje dzieci już się ze mnie śmieją, że to tylko gadanie. Nawet przygodni motocykliści zaczepiają mnie i pytają: no i co pani Marylo, no i co?

- No i co Pani Marylo, i co?
- Oj, bo kupię.

- Ale przecie nie potrafi Pani jeździć na motorze.
- Jak to nie?! Przygotowując włoski odcinek programu telewizyjnego "Tour de Maryla" wpadłam na p omysł, że wjadę na scenę właśnie na motorze. I wjechałam na Motoguzzi. To dopiero była jazda!

- Właśnie rozpoczęła Pani dużą trasę koncertową promująca najnowaszą płytę. Jak sprzedaje się "Życie ładna rzecz"?
- Dzisiaj wszystko sprzedaje się gorzej niż parę lat temu. Mimo to, "Życie..." utrzymuje się w stanach średnich, a wierzę, że będzie lepiej. Trasa koncertowa, o której pani wspomniała potrwa do września. Zagramy w tym czasie w 24 miastach Polski. Już się cieszę na koncertowe spotkania z fanami.

- Koncerty nie są jedyna okazja do spotkań. Często można się z Panią spotkać na równie aktywnej co Pani, stronie internetowej.
- To wyłączna zasługa moich fanów – Konrada i Darka oraz osób, które codziennie odwiedzają moją stronę. Z przyjemnością czytam wszystkie wpisy. Liczę się z opinią fanów i wierzę w ich szczere intencje. Anonimowość wypowiedzi powoduje, że czują się bezpiecznie. Mogą zatem bezkarnie krytykować lub chwalić.

- No to jakie jest to życie – ładne czy brzydkie?
- Życie jest piękne, ale nikogo nie oszczędza. I chociaż każdemu równo przykłada nie należy się poddawać. I taka jest też nowa płyta - choć momentami gorzka to jednak jest optymistyczna.

- Większość tekstów, które znalazły się na płycie napisał szerzej nieznany Marek Biszczanik. Dlaczego mu Pani zaufała?
- Od wielu lat przysyłał mi swoje teksty i zawsze znajdowałam w nich coś dla siebie. W końcu uzbierało się ich tyle, że postanowiłam je nagrać. Zawsze zwracałam i zwracam uwagę na sferę literacką piosenki. Tekst jest równie ważny, co muzyka. Pod koniec lat 60., kiedy zaczynałam śpiewać, fascynowały mnie protest songi Boba Dylana. Kilka z nich włączyłam do swojego repertuaru. Już wtedy chciałam śpiewać "o czymś". Potrzebowałam więc dobrych tekstów. Stąd współpraca m.in. z Agnieszką Osiecką, Magdą Czapińską, Wojciechem Młynarskim, Jonaszem Koftą, Adamem Kreczmarem, a ostatnio z Janem Wołkiem, Andrzejem Poniedzielskim i Andrzejem Sikorowskim. Czułabym się zażenowana, gdybym teraz nagle zaśpiewała coś błahego czy marnego literacko.

- Jednak media nie czują zażenowania puszczając marne piosenki.
- Niektórzy wykonawcy, ale także krytycy i dziennikarze przestali przejmować się poziomem polskiej piosenki. Piosenkarze sami sobie komponują, sami sobie piszą teksty i zdarza się, że robią to nieudolnie. Lansowanie potem takich utworów w radiu i telewizji bardzo skutecznie obniża poziom tzw. kultury masowej. Odbiorca nie ma wyboru. Sama kiedyś próbowałam pisać teksty. To były wypociny. Zostawiłam pisanie tym, którzy robią to lepiej. Mnie wystarcza, że mogę te dobre teksty śpiewać.

- Wróćmy jeszcze do początków Pani kariery. Czego wówczas Pani słuchała?
- Słuchałam rock'n'rolla, bluesa, muzyki folkowej. Na początku moimi idolami byli Elvis Presley, Cliff Richard, The Beatles, The Rolling Stones i The Animals. Potem przyszedł czas na cięższe brzmienia. Zaczęłam słuchać Janis Joplin, Led Zeppelin i The Doors. Ale moją największą miłością jest Aretha Franklin, a największym marzeniem – zaśpiewać w duecie z Tiną Turner.

- Zatem "nigdy nie mów nigdy". Z którym z polskich wykonawców chciałaby Pani nagrać duet?
- Och, z wieloma... z Kayah, z Grzegorzem Markowskim. Interesujące mogłoby się okazać "zderzenie" wokalne z Agnieszką Chylińską. A swoją drogą szkoda, że O.N.A. się rozpadło.

- Muzycy z "Maryla Band" nazywają Panią szefową, zaś niektórzy dziennikarze – lokomotywą. Czy rzeczywiście jest Pani taka silna i władcza?
- Eee... jeśli na koncercie coś jest nie tak, następuje ostra wymiana zdań. I najczęściej na tym się kończy. Muzyka nie znosi demokracji. Zależy mi, żeby wszystko było na dobrym poziomie. Aby to osiągnąć muszę wymagać. I wymagam od siebie i od innych.

- Lubi Pani szokować publiczność?

- A o czym Pani myśli?

- Na przykład o nartach na głowie. Czyj to był pomysł?

- Nie był to mój pomysł, a szkoda. Kiedy zatelefonowano do mnie z telewizji z propozycją wręczenia "Wiktora" Małyszowi, powiedziano: wbijesz sobie jakieś narty w głowę. Tak się uczepiłam tego pomysłu, że w końcu Halina Piwowarska, projektantka moich kostiumów, zamówiła gdzieś takie małe nartki. Było trochę problemów z zamontowaniem ich we włosach, ale w końcu jakoś się udało. Generalnie jestem wrażliwa na wszelką krytykę i zawsze z duszą na ramieniu czekam na reakcję publiczności. Ale właśnie ta niepewność rajcuje mnie najbardziej. Poza tym lubię bawić się kostiumem, żartować sama z siebie. Gdybym wyszła normalnie ubrana, ludzie byliby rozczarowani, że tym razem nic nie wymyśliłam.

- Bywa Pani zmęczona?
- Jeśli nawet bywam, to po wejściu na scenę dostaję takiego kopa, że o wszystkim zapominam. Pozostaje wyłącznie przyjemność śpiewania. Po koncercie bywam wyżęta. Siadam wtedy z muzykami, przyjaciółmi i gadamy, gadamy, gadamy...

- Gdzie i jak Pani wypoczywa?
- Na mazurach łowiąc ryby.

- A na co biorą liny?
Moje liny biorą na robaka. Dzisiaj można je kupić w każdym sklepie wędkarskim, ale kiedyś, w latach 70. był z tym nie lada kłopot. Pamiętam, że jeździłam po robaki do Szczytna, do pewnego fryzjera. Mazury są moją wielką miłością i jeśli tylko czas mi pozwala pakuję walizki i jadę pod Ełk do pensjonatu Zofii Nasierowskiej. Dopiero tam, wśród mrocznych przepastnych lasów naprawdę wypoczywam. Świetnie się tam czuję i dobrze śpię.

- Czy mąż podziela Pani wędkarska pasję?
- Wędkarstwo zdecydowanie nudzi mojego męża. Wierci się w łódce, wkłada ręce do wody i płoszy ryby. Nie, nie, on się do tego w ogóle nie nadaje. Dlatego najchętniej łowię sama.

- I sama Pani te robaki nakłada na haczyk?

- Nakładam, zdejmuję, patroszę ryby, smażę i zjadam. Czasem do tego zjadania jest nas więcej, ale generalnie wszystko robię sama.

- Ale Warmia i Mazury to nie tylko wypoczynek. Współpraca z olsztyńskimi muzykami, a szczególnie z Marcinem Wawrukiem miała duży wpływ na końcowe brzmienie dwóch ostatnich Pani płyt.
- Marcin jest świetnym fachowcem. Przy płycie "Przed zakrętem" wykonał kawał dobrej roboty. Podc zas nagrywania ostatniej płyty przygotował i nagrał chór do piosenki "Marusia". Efekt jest znakomity.

- Podobno stale się Pani odchudza i wcale nie dba o głos.
- Nie podobno, tylko tak jest. Tendencję do tycia odziedziczyłam po babci i mamie. Rzeczywiście całe życie katuję się dietami i muszę uważać na to, co jem. Dzisiaj na przykład zaczęłam dzień od słabej kawy z mlekiem i twarożku ze szczypiorkiem i rzodkiewkami. Jeśli tylko czas mi pozwoli wpadnę po południu do siłowni. Wczoraj zatelefonowała do mnie moja trenerka i przypomniała mi, że nie widziała mnie już od miesiąca... Ostatnio dźwigam wyłącznie walizy. Prawdą także jest, że nie dbam o głos. Efekt jest taki, że wciąż jestem na antybiotykach, bo albo mam zapalenie krtani albo tchawicy. To już chyba jakaś choroba zawodowa. Właśnie skończyłam przyjmować kolejną serię antybiotyków. No, ale muszę być w formie, bo jutro nagrywam premierową piosenkę na festiwal w Opolu, a za kilka dni gram w Poznaniu, a potem w Moskwie.

- Ale Święta Wielkanocne spędzi Pani w domu?
- Niekoniecznie. Od dwóch lat Święta Wielkanocne spędzamy na Mazurach. Niewykluczone, że i w tym roku będzie podobnie. Natomiast Boże Narodzenie zawsze spędzamy w domu. Święta są dla nas szczególnym momentem i nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli kiedykolwiek spędzić je osobno.

- Życząc Pani miłych świąt, zapraszam do Olsztyna.
- Ja także życzę Państwu radosnych Świąt Wielkanocnych i zapraszam na nasze koncerty. Za dwa miesiące będziemy grać w okolicach Olsztyna – 28 czerwca zagramy w Mrągowie, a 3 lipca w Augustowie. Zatem do zobaczenia!
rozmawiała: Bożena Kraczkowska
fot.: Marcin Janiszewski