czwartek, 30 grudnia 2010

ballada polityczna, czyli jak Prószek w Nadprószność swoją uwierzył i co z tego wynikło

nie będzie podsumowań, choć teraz czas podsumowań. Ta ballada jest do-wolnym myśleniem moim na temat politycznego nadymania się i marności efektów jego, tego nadymania :)

Prószek z nieba prószył - drzewa mi połamał,
w piecu żar zadusił, świerszcze powyganiał.
Przykuł rzeczne brzegi, przycupnął na trawie.
Przeleciał prósznością ponad ludzkim prawem.

Zaprószył prószkami jeziora zielone,
przeciął starą górę. Nad morze wzburzone
wleciał z wielkim hukiem i z wielką pewnością
uderzył w to morze swoją Nadprósznością.



Jęknęło morzątko pod bielą lodową.
Skuliło się na dnie. Falą kryształową
przylgnęło do piachu, co niegdyś pod słońcem
wydmą się prężyło, jak maki na łące.

Nie trwało to długo, gdyż Czas nadszedł Wolny,
a Czasu nie zakuł nasz Prószek swawolny.
Nie zakuł, zapomniał w swojej Nadprószności,
że czas Pan Najwyższy w drodze do Wolności.

Że w małej sekundzie Czas uwolni dusze
i słodką odwilżą w kroplę zmieni Prószek.

Jaki z tej ballady morał się wyłania?
Czas zawsze jest Wolny i nie skujesz drania.
Czas zawsze nadejdzie.
Tak w kosmosie bywa.
Nadprószność choć Prószka z Czasem nie wygrywa.
:)

sobota, 25 grudnia 2010

Dobry Anioł czyli browar

Wszystkim przyjaciołom życzę Wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia!
"Będzie dobrze" - tak sobie mówcie, nawet wtedy, gdy powodów brak :)
Zostawiam (nam wszystkim) muzyczny prezent.
(chyba w końcu nagram płytę, taką prawdziwą i w końcu wydam książki, i wiersze wydam, i bajki.
Zrobię to wszystko w Nowym 2011 Roku. I jeszcze zrealizuję duży projekt fotograficzny w przestrzeni teatralnej.
I kupię w końcu obiektyw do aparatu. Już 4 lata zbieram na ten obiektyw i jak mam połowę to zawsze wyskoczy ktoś z potrzebą :) Jestem aniołem, ha, ha, ha!
Tyle mam do zrobienia...
Powiedzenie - nie musisz kupować browaru, żeby napić się piwa jest NIEAKTUALNE!

miłego słuchania mojej pastorałki i proszę zwrócić uwagę na tekst "świat się wybielił od święta" - cała filozofia jest w tym jednym zwrocie.
buziaki kochani i do zo w Nowym Roku przy twórczych działaniach!
i naprawdę nie jest ważne czy na tarczy czy z tarczą, na wozie czy pod nim, na scenie czy pod sceną. Ważne, że jest kawa :)


niedziela, 12 grudnia 2010

do skutku, czyli tak powstaje piosenka

najpierw napisałam wiersz "Do skutku"
leci on tak:

zakochać się można do skutku
i żyć, aż w końcu się znudzi,
i wszystko można do skutku,
i budzić się i nie-budzić.

Szczęśliwym być też do skutku!
I dobrym, bo człowiek potrafi.
Umierać też tak do skutku!
I trafić, gdzie nie da się trafić.

potem dopisałam do tego refren i znowu zwrotkę i refren i powstał tekst:

Uciekać można do skutku
na koniec świata lub skraje
i chować się też do skutku,
świętować grudnie i maje...

ref.
Na drodze, między lasami,
cień jeden, cień taki został.
Wspomnienie czasu - co z nami?
rozstać się, czy nie rozstać?

Szczęśliwym być też do skutku!
I pięknym, bo człowiek potrafi.
I szczodrym choć biednym - do skutku!
I dobrym, i dobrym, i prawym.

Ref.
Na drodze między drzewami
wiatr liściem i cieniem się bawi.
Zabawi się także nami,
nim ślad swój na włosach zostawi.

Zakochać się aż do skutku!
I żyć, aż w końcu się znudzi!
I wszystko można do skutku
i nawet się nie obudzić.

i na to wszystko zareagowała Ania Zamora (kompozytorka). Napisała muzykę i przysłała mi nagranie. Żeby posłuchać kliknij TUUUUU :)
Oto pierwsza wersja piosenki "Do skutku". Jak napisała sama Ania: wystarczy dodać sax i będzie spox :)
Zapowiedziała też koncert. Jestem już spakowana :)

"Do skutku"
wokal i muzyka: Ania Zamora
tekst: Bożena Kraczkowska


,

czwartek, 9 grudnia 2010

rozmowa esemesowa

Kicuś na drapaku

to: Anna

mamy drapaka, wieczorem montaż! 



re: Bozena:

łyżkę to chyba będziesz musiała podeprzeć, bo się złamie



to: Anna:

bardzo śmieszne, bardzo :)

re: Bozena:
takie sobie! moje miśki leżą dupami na zewnątrz, a to znaczy, że łycha pracuje na maksymalny moment gnący. Sama zobaczysz



to: Anna:
matko panie! zapomniałam zamknąć puszkę i Kicol wyżarł połowę!

re: Bozena:

Bozia kazała się dzielić



to: Anna:

ale on swoje wyżarł!!!



re: Bozena:

widać ich Bozia im nie kazała...



to: Anna:
Ty mądralo, dobre, dobre :)

re: Bozena:

a tobie co wyżarł?

to: Anna:
nic, ja swoje zdążyłam zjeść

re: Bozena:
to o co ten wrzask? było otwarte, to sobie wyżarł!



to: Anna:

ale on już 8 kg waży!



re: Bozena:

to nie ma zmiłuj, będziesz musiała tę łychę podeprzeć

:) ;) :)

poniedziałek, 6 grudnia 2010

I'm a soldier / Ja soldat / 5 NIZZA

zachwycam się i zachwycam, więc sobie schowam do blogowej szufladki :) Zamorniku, Truskawa, Summertime, Mirek - co tym myślicie?

wtorek, 23 listopada 2010

Swing z irokezem, czyli "50" Maryli Rodowicz



recenzja w serwisie KULTURA.WM.PL

Wychowałam się na piosenkach dwóch bardzo wyrazistych muzycznie osobowości — Janis Joplin i Maryli Rodowicz. Pantera i puma :) I nigdy nie było mdło.
Sięgając po „50” (Universal), wiedziałam, że będą tam polskie piosenki swingowe lat 50. w wykonaniu Maryli Rodowicz. Pomyślałam: swing? A kogo to dzisiaj obchodzi? Co jeszcze można opowiedzieć swingiem? Okazało się, że można i to bardzo dużo.



Znając trochę fascynacje muzyczne Maryli Rodowicz oraz sposób w jaki traktuje tzw. materiał muzyczny, założyłam, że polskie piosenki lat 50. były w tym projekcie pretekstem, nie celem. Celem był sam swing, a raczej jego „wykorzystanie”. Odrzuciłam więc całą tę otoczkę epoki wraz z jej historycznymi i stylistycznymi obciążeniami, i zasiadłam do słuchania. I nawet jeśli moje założenie było błędne, nie rozczarowałam się.


Piosenki otwierające krążek („Wesoły pociąg”, „Do grającej szafy”, ”) to dynamiczne, gęste aranżacje (Krzysztof Herdzin) nie dające czasu na rozmyślanie o epoce, w której powstały, analizowanie tekstu, czy struktury utworu. Frazy sekcji dętej (Orkiestra Sinfonia Viva) w oczywisty sposób zakorzenione w brzmieniu amerykańskich zespołów big bandowych lat 30. i 40., poprzetykane zostały rock‘n’rollowymi i bluesowymi riffami gitarowymi (Marcin Majerczyk, Marek Napiórkowski) oraz fortepianowymi Krzysztofa Herdzina. To podrywa do tańca, więc nawet opornym nóżka sama zacznie chodzić (Jan Młynarski, perkusja).
„Klipsy” i „Czerwony autobus” są swingiem w czystej formie – z pełnym brzmieniem orkiestry i mnóstwem synkop. Komu mało - polecam „Karuzelę”, gdzie synkop jest jeszcze więcej (Krzysztof Gradziuk, perkusja).

Oddech złapiemy przy „Mój chłopiec piłkę kopie” i „Nie oczekuję dziś nikogo” – to przyjemny jazzowo-bluesowy spacer z szelestem perkusji, swingującego fortepianu, kontrabasu, smyczków i trąbki. Selektywnie i spokojnie. Z charakterystyczną dla Maryli zadumą.

„Czekolada” i „Serduszko puka w rytmie cha-cha” znowu poderwą biodra do tanecznego kołysania nie pozostawiając złudzeń – karnawał tuż, tuż, pora odkurzyć pióra i cekiny. W "Serduszku..." uwagę przykuwa wykonany przez wokalistę scat — lekki, prawie żartobliwy. To diamencik dla miłośników tego gatunku.

Czy coś mnie na płycie zaskoczyło? Oczywiście! „Pierwszy siwy włos” i kończące krążek „A mnie jest szkoda lata” – to miniatury z subtelnie prowadzoną gitarą basową (Robert Kubiszyn). Barwa wokalu Maryli Rodowicz (zaskakująco niskie rejestry) i aksamitne brzmienie fretless z ciszą w tle, to połączenie, na które mogą sobie pozwolić najlepsi. Trzeba mieć bowiem nietuzinkową wyobraźnię, by zaserwować słuchaczowi tak intymną frazę.

Płyta kończy się szelestem winylowej płyty... Ten szelest i nazwiska twórców piosenek są rzeczywistym łącznikiem "50" z epoką lat 50. Reszta jest na wskroś współczesna.

Moja ocena w skali sześciostopniowej, to bez wahania 6.
Płytę słucha się bardzo dobrze i świetnie się przy niej tańczy.


Po „50” z pewnością sięgną osoby pamiętające początki swingu w Polsce. Sięgną po nią także ludzie młodzi, którzy upodobali sobie lekkość, swobodę, wolność i niezależność – nieodzowne atrybuty nie tylko swingu, ale także wielu innych gatunków muzyki, ot choćby punka. Tak, tak, przy „Wesołym pociągu” czy „Cichej wodzie” można wywinąć niezłe pogo.
polecam - 
Bożena Kraczkowska


Fot. Aldona Karczmarczyk (Universal)

piosenki na płycie:
1. Wesoły pociąg - Marek Sart / Kazimierz Winkler
2. Do grającej szafy – Oppenheimer Gutter / Mirosław Łepkowski
3. Mój chłopak piłkę kopie – Jerzy Harald / Eugenia Wnukowska
4. Pierwszy siwy włos – Henryk Jabłoński / Kazimierz Winkler
5. Klipsy – Hanna Skalska / Kazimierz Szwemiot
6. Czekolada – Vic Mizzy, / Ola Obarska
7. Karuzela – Witold Krzemieński / Ludwik Starski
8. Czerwony autobus – Władysław Szpilman / Kazimierz Winkler
9. Nie oczekuję dziś nikogo – Derwid / Zbigniew Kaszkur, Zbigniew Zapert
10. Już nigdy – Jerzy Petersburski / Andrzej Włast
11. Cicha woda – Adi Rosner – Zbigniew Kurtycz / Ludwik Jerzy Kern
12. Serduszko puka w rytmie cha-cha – Romuald Żyliński / Janusz Odrowąż
13. Rozstanie z morzem – Henryk Jabłoński / Jan Kasprowy
14. A mnie jest szkoda lata – Adam Lewandowski / Edward Schlechter

producent muzyczny i aranżer: Krzysztof Herdzin, realizacja: Rafał Paczkowski, fotografie: Aldona Karczmarczyk
premiera płyty "50" Maryli Rodowicz (wytwórnia płytowa Universal) odbyła się w Klubie Capitol, Warszawa, 17 listopada 2010 r.

niedziela, 21 listopada 2010

paj z chlebem

pada już czwarty tydzień. Nawet żaba tego nie wytrzyma, a co dopiero taki żuczek jak ja. A podobno po zachowaniu żuczka można przewidzieć nadchodzącą ulewę. Na kilkadziesiąt minut przed urwaniem chmury żuczki wdrapują się wysoko na drzewa, na domki, na daszki, gdzie mogą tam się wdrapują. Żeby się nie utopić. Naukowcy jeszcze nie wiedzą, skąd żuczki wiedzą, kiedy trzeba zacząć się wdrapywać? :)

dzisiaj miałam wolny dzień, więc spędziłam go w kuchni. Lubię gotować, ale nie umiem. Myślę, że to dobrze, że wiem, że nie umiem :) trzy razy "że".
Postanowiłam zrobić paja ze szpinakiem.

przygotowałam produkty i zabrałam się do pracy

najpierw kruche ciasto, mąka i masło krojone nożem

teraz zagniatanie - gniotłam i gniotłam, i gniotłam i zagniatałam i rzeczywiście kruche było i było :)

szpinak z czosnkiem na patelni dochodził

Kicuś czosnku nie wytrzymał...

wreszcie ulepiłam. Teraz ciasto na godzinę do lodówki. Co robić z czasem?

drożdże do miseczki i zaczynam robić chlebek

zamieszane, zamieszane, ciasto do rośnięcia, teraz paj z lodówki i do pieca :)

i proszę bardzo - oto moje placki, tylko skórka na chlebie jakaś kostropata no i nie wiem, do czego miałam użyć tę latarkę? :)
Smacznego!

niedziela, 14 listopada 2010

z Marylą Rodowicz rozmawia Bożena Kraczkowska "Nigdy nie mów nigdy" '2003

otworzyłam ten dział, żeby nie zapomnieć, że jestem dziennikarzem i kiedyś to nawet pisałam :). To jest wywiad, który zrobiłam z Marylą Rodowicz w kwietniu 2003 r.
Zapraszam do lektury:

Miesięcznik "Nowoczesna Olsztynianka" / kwiecień 2003

W cztery oczy z Marylą Rodowicz

Nigdy nie mów nigdy



Zmieniały się mody i trendy, zmieniały się nawet ideologie, lecz ona wciąż niezmiennie młoda. Kontrowersyjna, ambitna, sprawiedliwa i ceniąca swobodę. W ciągu jednego tygodnia potrafi zagrać koncert charytatywny, polecieć do Londynu i wrócić do Szczyrku, żeby wręczyć Małyszowi "Wiktora". A potem jeszcze nagrania, Poznań, Werona i duży koncert w Moskwie.

- Jak tę Pani ruchliwość znosi rodzina?
- Cóż oni biedni mogą zrobić. Nie mają wyboru. Ponieważ Andrzej, mój mąż, także jest osobą bardzo zapracowaną, kiedy już wracamy wieczorem do domu, milkną telefony i jesteśmy wyłącznie dla siebie. Wieczorami muszę być żoną. Podać mężowi kolację... Skłamałabym, gdyby powiedziała, że rozmawiamy wówczas wyłącznie o sprawach domowych i rodzinnych. Andrzej pierwszy dowiaduje się o moich nowych pomysłach. Zawsze proszę go o radę i wielokrotnie wyszło mi to na dobre.

- Ma Pani trójkę dzieci, a każde uzdolnione...
- Jędrek, młodszy syn bardzo interesuje się muzyką. Ostatnio miał pomysł, żeby uczyć się grać na perkusji, ale teraz zmienił koncepcję na fortepian. To głównie dzięki niemu jestem na bieżąco z nowościami muzycznymi. Razem słuchamy Rage Against the Machine i Eminema. Ostatnio, jeśli się nie mylę, Jędrek kupił płytę B.B. Kinga. Zatem za moment będę słuchała bluesa.
Jasiek, starszy syn, interesuje się jazzem. Studiuje informatykę i jest na drugim roku gitary w Prywatnej Szkole Muzyki Rozrywkowej im. Krzysztofa Komedy w Warszawie.
Moje średnie dziecko, córka Kasia studiuje Hodowlę w WSR w Krakowie i marzy o własnej stadninie. Rozumiem to i popieram. Sama od zawsze kocham konie i jeżdżę...

- Także na motorze...
- Od wielu lat odgrażam się w wywiadach, że kupię sobie Harley'a. Moje dzieci już się ze mnie śmieją, że to tylko gadanie. Nawet przygodni motocykliści zaczepiają mnie i pytają: no i co pani Marylo, no i co?

- No i co Pani Marylo, i co?
- Oj, bo kupię.

- Ale przecie nie potrafi Pani jeździć na motorze.
- Jak to nie?! Przygotowując włoski odcinek programu telewizyjnego "Tour de Maryla" wpadłam na pomysł, że wjadę na scenę właśnie na motorze. I wjechałam na Motoguzzi. To dopiero była jazda!

- Właśnie rozpoczęła Pani dużą trasę koncertową promująca najnowszą płytę. Jak sprzedaje się "Życie ładna rzecz"?
- Dzisiaj wszystko sprzedaje się gorzej niż parę lat temu. Mimo to, "Życie..." utrzymuje się w stanach średnich, a wierzę, że będzie lepiej. Trasa koncertowa, o której pani wspomniała potrwa do września. Zagramy w tym czasie w 24 miastach Polski. Już się cieszę na koncertowe spotkania z fanami.

- Koncerty nie są jedyna okazja do spotkań. Często można się z Panią spotkać na równie aktywnej co Pani, stronie internetowej.
- To wyłączna zasługa moich fanów – Konrada i Darka oraz osób, które codziennie odwiedzają moją stronę. Z przyjemnością czytam wszystkie wpisy. Liczę się z opinią fanów i wierzę w ich szczere intencje. Anonimowość wypowiedzi powoduje, że czują się bezpiecznie. Mogą zatem bezkarnie krytykować lub chwalić.

- No to jakie jest to życie – ładne czy brzydkie?
- Życie jest piękne, ale nikogo nie oszczędza. I chociaż każdemu równo przykłada nie należy się poddawać. I taka jest też nowa płyta - choć momentami gorzka to jednak jest optymistyczna.

- Większość tekstów, które znalazły się na płycie napisał szerzej nieznany Marek Biszczanik. Dlaczego mu Pani zaufała?
- Od wielu lat przysyłał mi swoje teksty i zawsze znajdowałam w nich coś dla siebie. W końcu uzbierało się ich tyle, że postanowiłam je nagrać. Zawsze zwracałam i zwracam uwagę na sferę literacką piosenki. Tekst jest równie ważny, co muzyka. Pod koniec lat 60., kiedy zaczynałam śpiewać, fascynowały mnie protest songi Boba Dylana. Kilka z nich włączyłam do swojego repertuaru. Już wtedy chciałam śpiewać "o czymś". Potrzebowałam więc dobrych tekstów. Stąd współpraca m.in. z Agnieszką Osiecką, Magdą Czapińską, Wojciechem Młynarskim, Jonaszem Koftą, Adamem Kreczmarem, a ostatnio z Janem Wołkiem, Andrzejem Poniedzielskim i Andrzejem Sikorowskim. Czułabym się zażenowana, gdybym teraz nagle zaśpiewała coś błahego czy marnego literacko.

- Jednak media nie czują zażenowania puszczając marne piosenki.
- Niektórzy wykonawcy, ale także krytycy i dziennikarze przestali przejmować się poziomem polskiej piosenki. Piosenkarze sami sobie komponują, sami sobie piszą teksty i zdarza się, że robią to nieudolnie. Lansowanie potem takich utworów w radiu i telewizji bardzo skutecznie obniża poziom tzw. kultury masowej. Odbiorca nie ma wyboru. Sama kiedyś próbowałam pisać teksty. To były wypociny. Zostawiłam pisanie tym, którzy robią to lepiej. Mnie wystarcza, że mogę te dobre teksty śpiewać.

- Wróćmy jeszcze do początków Pani kariery. Czego wówczas Pani słuchała?
- Słuchałam rock'n'rolla, bluesa, muzyki folkowej. Na początku moimi idolami byli Elvis Presley, Cliff Richard, The Beatles, The Rolling Stones i The Animals. Potem przyszedł czas na cięższe brzmienia. Zaczęłam słuchać Janis Joplin, Led Zeppelin i The Doors. Ale moją największą miłością jest Aretha Franklin, a największym marzeniem – zaśpiewać w duecie z Tiną Turner.

- Zatem "nigdy nie mów nigdy". Z którym z polskich wykonawców chciałaby Pani nagrać duet?
- Och, z wieloma... z Kayah, z Grzegorzem Markowskim. Interesujące mogłoby się okazać "zderzenie" wokalne z Agnieszką Chylińską. A swoją drogą szkoda, że O.N.A. się rozpadło.

- Muzycy z "Maryla Band" nazywają Panią szefową, zaś niektórzy dziennikarze – lokomotywą. Czy rzeczywiście jest Pani taka silna i władcza?
- Eee... jeśli na koncercie coś jest nie tak, następuje ostra wymiana zdań. I najczęściej na tym się kończy. Muzyka nie znosi demokracji. Zależy mi, żeby wszystko było na dobrym poziomie. Aby to osiągnąć muszę wymagać. I wymagam od siebie i od innych.

- Lubi Pani szokować publiczność?
- A o czym Pani myśli?

- Na przykład o nartach na głowie. Czyj to był pomysł?
- Nie był to mój pomysł, a szkoda. Kiedy zatelefonowano do mnie z telewizji z propozycją wręczenia "Wiktora" Małyszowi, powiedziano: wbijesz sobie jakieś narty w głowę. Tak się uczepiłam tego pomysłu, że w końcu Halina Piwowarska, projektantka moich kostiumów, zamówiła gdzieś takie małe nartki. Było trochę problemów z zamontowaniem ich we włosach, ale w końcu jakoś się udało. Generalnie jestem wrażliwa na wszelką krytykę i zawsze z duszą na ramieniu czekam na reakcję publiczności. Ale właśnie ta niepewność rajcuje mnie najbardziej. Poza tym lubię bawić się kostiumem, żartować sama z siebie. Gdybym wyszła normalnie ubrana, ludzie byliby rozczarowani, że tym razem nic nie wymyśliłam.

- Bywa Pani zmęczona?
- Jeśli nawet bywam, to po wejściu na scenę dostaję takiego kopa, że o wszystkim zapominam. Pozostaje wyłącznie przyjemność śpiewania. Po koncercie bywam wyżęta. Siadam wtedy z muzykami, przyjaciółmi i gadamy, gadamy, gadamy...

- Gdzie i jak Pani wypoczywa?
- Na mazurach łowiąc ryby.

- A na co biorą liny?
Moje liny biorą na robaka. Dzisiaj można je kupić w każdym sklepie wędkarskim, ale kiedyś, w latach 70. był z tym nie lada kłopot. Pamiętam, że jeździłam po robaki do Szczytna, do pewnego fryzjera. Mazury są moją wielką miłością i jeśli tylko czas mi pozwala pakuję walizki i jadę pod Ełk do pensjonatu Zofii Nasierowskiej. Dopiero tam, wśród mrocznych przepastnych lasów naprawdę wypoczywam. Świetnie się tam czuję i dobrze śpię.

- Czy mąż podziela Pani wędkarska pasję?
- Wędkarstwo zdecydowanie nudzi mojego męża. Wierci się w łódce, wkłada ręce do wody i płoszy ryby. Nie, nie, on się do tego w ogóle nie nadaje. Dlatego najchętniej łowię sama.

- I sama Pani te robaki nakłada na haczyk?
- Nakładam, zdejmuję, patroszę ryby, smażę i zjadam. Czasem do tego zjadania jest nas więcej, ale generalnie wszystko robię sama.

- Ale Warmia i Mazury to nie tylko wypoczynek. Współpraca z olsztyńskimi muzykami, a szczególnie z Marcinem Wawrukiem miała duży wpływ na końcowe brzmienie dwóch ostatnich Pani płyt.
- Marcin jest świetnym fachowcem. Przy płycie "Przed zakrętem" wykonał kawał dobrej roboty. Podczas nagrywania ostatniej płyty przygotował i nagrał chór do piosenki "Marusia". Efekt jest znakomity.

- Podobno stale się Pani odchudza i wcale nie dba o głos.

- Nie podobno, tylko tak jest. Tendencję do tycia odziedziczyłam po babci i mamie. Rzeczywiście całe życie katuję się dietami i muszę uważać na to, co jem. Dzisiaj na przykład zaczęłam dzień od słabej kawy z mlekiem i twarożku ze szczypiorkiem i rzodkiewkami. Jeśli tylko czas mi pozwoli wpadnę po południu do siłowni. Wczoraj zatelefonowała do mnie moja trenerka i przypomniała mi, że nie widziała mnie już od miesiąca... Ostatnio dźwigam wyłącznie walizy. Prawdą także jest, że nie dbam o głos. Efekt jest taki, że wciąż jestem na antybiotykach, bo albo mam zapalenie krtani albo tchawicy. To już chyba jakaś choroba zawodowa. Właśnie skończyłam przyjmować kolejną serię antybiotyków. No, ale muszę być w formie, bo jutro nagrywam premierową piosenkę na festiwal w Opolu, a za kilka dni gram w Poznaniu, a potem w Moskwie.

- Ale Święta Wielkanocne spędzi Pani w domu?
- Niekoniecznie. Od dwóch lat Święta Wielkanocne spędzamy na Mazurach. Niewykluczone, że i w tym roku będzie podobnie. Natomiast Boże Narodzenie zawsze spędzamy w domu. Święta są dla nas szczególnym momentem i nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli kiedykolwiek spędzić je osobno.

- Życząc Pani miłych świąt, zapraszam do Olsztyna.
- Ja także życzę Państwu radosnych Świąt Wielkanocnych i zapraszam na nasze koncerty. Za dwa miesiące będziemy grać w okolicach Olsztyna – 28 czerwca zagramy w Mrągowie, a 3 lipca w Augustowie. Zatem do zobaczenia!
rozmawiała: Bożena Kraczkowska
fot. Marcin Janiszewski



zapraszam też do serwisu prasowego Marylapress.pl
*

wtorek, 9 listopada 2010

ballada o dobrym aniele




Dzień dobry Dobry Aniele,
bo właśnie wstał nowy dzień,
a dobrych dni nie masz wiele,
więc wstawaj Aniele i dziel!

Dziel mądrze i sprawiedliwie,
nie według unijnych norm
,
nie po dyskusji burzliwej,
po której już tylko… brom.

Dzień dobry Dobry Aniele,
no wstawaj już, nie bądź leń.
Leniuszek nie zdziała wiele,
więc wstawaj i dobrem się dziel!

Przemień nas w dobre anioły.
Niech miłość buzuje w nas
nie tylko pod liściem jemioły,
lecz także z sejmowych ław.

Wstał Anioł, pióra otrzepał,
przeciągnął się, spojrzał w dół:
- O matko jedyna – przepaść!
Dół czarny, a w dole muł!

Tu się już nic nie da zrobić!
No jaki ratunek? I skąd?
Spod krzyża diablę-ce rogi
i piekieł snuje się swąd!

Spojrzał w dół Anioł raz jeszcze,
pokręcił głową i rzekł:
- Nie, to nie dla mnie, wierzcie,
to jakbym do piekieł zszedł.
Nie mogę aż tak się stoczyć!
Nie mogę!
 Wybaczcie i…
waszego wyroku odroczyć
nie mogę już!
Przykro mi…

niedziela, 7 listopada 2010

ryba na ścianie

Jak byłam w Knossos to zachwyciłam się freskami delfinów na ścianach pałacu Minosa. Zresztą, wtedy wszystkim się zachwycałam - białymi ścianami, niebieskimi okiennicami, ludźmi się zachwycałam i słońcem, i kolorem morza i figami, które akurat dojrzały i spadały całkowicie rozdyźdując się na chodnikach. Wróciłam do domu i postanowiłam, że sobie delfina na ścianie w kuchni wylepię. Na pobliskiej budowie znalazłam potłuczone kolorowe kawałki glazury i zabrałam się za lepienie.

Najpierw ułożyłam delfina stole. Okazało się, że to nie delfin a coś na kształt ryby.



Potem zaczęłam rybę naklejać na ścianę.



Tak oto powstała ryba na ścianie.



Tata zrobił półkę i zawiesił ją nad rybą. Mama zrobiła na szydełku „abażur” na lampę. W tym naturalnym środowisku moja ryba jest już 12 lat. I ma się dobrze, mimo że ktoś dopatrzył się, iż brzuszne płetwy mojej ryby nie są tam, gdzie zazwyczaj zdrowa ryba ma płetwy brzuszne. A ja i tak lubię tę rybę. Bo jest moja. I na mojej ścianie. Przeze mnie wymyślona, przeze mnie wygrzebana z budowy, naklejona i otoczona moim środowiskiem - moja ryba na ścianie :)



Sama ją sobie wylepiłam :)

piątek, 5 listopada 2010

płyta "Malachitowy las" w Gazecie Olsztyńskiej

redakcja napisała, że wydałam płytę CD ze swoimi piosenkami, które sobie sama śpiewam, napisałam do nich teksty i muzykę, taka samosiazosia :)
Cały artykuł jest TU -> kliknij


miłej lektury i pozdro :)


środa, 3 listopada 2010

Stay With Me Baby (live) Janis Joplin

matko jedyna, to nagranie istnieje. No... teraz to można żyć!



a to Bette Midler, (Róża) dziękuję Ci Bette :)



wkleiłam, żeby mieć pod ręką :)

sobota, 30 października 2010

siwy dżdż w warkoczach

wiersz ten powstał z miłości do słowa "dżdż".
Pewnego dnia jechałam do pracy autobusem. A jak jadę autobusem to myślę i czasem wpadam w taki trans myślenia, że potem, w pracy, przez cały dzień jestem jakaś taka zamyślona...! :)
Padał deszcz i zaczęłam się zastanawiać dlaczego deszcz pada, a nie deszczy? A jeśli dżdży, to z czego dżdży? I wyszło mi, że dżdży z dżdż. Poczytałam i dowiedziałam się, że nie z dżdż tylko z deżdżu, który zmienił się w deszcz i że z deżdżu została dżdża, dżdżenie i dżdżownica, czyli dżdżowa glista, jenyyy ale wykład. I żal mi się zrobiło dżdż, że go tak bezceremonialnie nie ma, że nie istnieje. I wiersz napisałam :)

rzeźba z fontanny w Schneverdigen

jutro nie umrze nikt i bladozłoty świt
wedrze się we mnie jak w szkło.
Na dno.

Jutro nie umrze TEŻ, w niepokojący d(r)eszcz
wypiję za zdrowie dnia.
Do dna, panowie, do dna!

Na ścianie obraz "Drzewa w jesieni".
Znów płomień świecy twarz odmienił,
a młody zegar z czasem się droczy,
wy-tyka srebrny splot warkoczom.

Wy-tyka równo, wytyka żwawo
zabawę huczną za zabawą,
choć z tangiem jeszcze break flirtuje
ja nic nie czuję, nic nie czuję...

i nie uronię nawet łzy
choć warkocz siwy...
siwy dżdży...

wtorek, 26 października 2010

w adresie mam wrzesień

wierszyk mi się wyrymował.
- To są rymy częstochowskie! - zawył pewien, pewny swego krytyk.
- Nie-ee... - skromnie zaprzeczyłam. - To nie są rymy częstochowskie, to są rymy kraczkowskie! :)

za oknem dziura bura

na stole konfitura
to znak, że przyszła jesień
w adresie ma wrzesień

za oknem błoto, plucha 

zasnęła chuda mucha,
a termos z zimną kawą
gdzieś kicha niemrawo

ref.
zrobię wreszcie wielki skok,
tak! - na bank skoczę w bok
rozprostuję skrzydła bo,
zagniecione w szafie drżą
i wyskoczę — złoty pstrąg
mętnych wód porzuci krąg

zrobię wreszcie taki skok,
taaak! na bank skoczę w bok :)

środa, 20 października 2010

niemiłość

(komentarz do polskich wydarzeń, krzyk to zbyt mało)



widziałam ją dzisiaj
na schodach kościoła
różańcem cisnęła w Boga

prostacko bezwzględna,
nienawiść do bliźnich
krzyżem wbijała w ich czoła 



partyjnie wpuszczona,
poszczuta partyjnie,
cynicznie wykorzystana 


widziałam ją dzisiaj
tę polską Niemiłość...
co śmiercią jest naznaczana

wtorek, 19 października 2010

po wernisażu w Niemczech

a po wernisażu prasa napisała:



dowolne tłumaczenie:
"To jest Polska" - wydarzenie w Kulturstellmacherei.
"Śnieg biały, śnieg granatowy" to tytuł wystawy fotografii polskiej artystki Bożeny Kraczkowskiej, którą dwa dni można było oglądać w Kulturstellmacherei.
Zdjęcia pokazują przemienioną przez śnieg i mróz w cudowny sposób naturę. Oczy artystki poprzez fotografie pokazują detale, których podczas normalnego spaceru nie zauważamy (...)
(...) Bożena Kraczkowska mieszka w Olsztynie i pracuje dla dużej gazety. Przez te dwa dni zdjęciom Bożeny towarzyszyły piosenki z płyty "Malachitowy las", której nie można w Niemczech kupić. W towarzystwie gitary głosem cichym, ale niezwykle wyrazistym Bożena zaśpiewała m.in. "Kawę blues", "Malachitowy las", "Pomalutku".
Podczas całego wydarzenia były pokazywane również filmy i zdjęcia z Barlinka. Można też było spróbować typowych potraw polskich."

Pod zdjęciem są same pochwały i niech-aj! tak zostanie :)

poniedziałek, 18 października 2010

wernisaż w Schneverdingen

i stało się - wernisaż wystawy "Bonbons, Bilder und Balladen" (cukierki, obrazy i ballady) odbył się i nawet się udał :)
Niemiecko-polska impreza trwała dwa dni. Wystawę otworzył Peter Plümer, sekretarz urzędu miasta Schneverdingen, szef Towarzystwa Niemiecko-Polskiego. Był też burmistrz Schneverdinge Fisz-Ulrich Kasch. W ogóle przyszło bardzo dużo ludzi. Dziewczyny - Asia i Ania - dzielnie mnie wspierały, szczególnie w językach obcych, bo ja to raczej do gadatliwych nie należę, a szczególnie nie gadam w językach obcych właśnie. Wobec takiego języka to nawet milczkiem się staję.
Ku mojemu zaskoczeniu na wernisaż przybył Gondrand de Bruycker (reżyser, artysta malarz) co wywołało niejakie poruszenie. Ja się nie poruszyłam, bo nie byłam świadoma, że przybył :). A tu po moich występach podchodzi do mnie szpakowaty mężczyzna i mówi, że moje zdjęcia są piękne, mój głos jest piękny i bardzo mu się wszystko podoba. Pomyślałam, że jest po prostu dobrze wychowany. Poprosiłam dziewczyny o pomoc w języku, bo pan coś zagaił o kawie, a jeśli chodzi o kawę, to ja zawsze! Widać miałam niewyraźną minę, bo mężczyzna się przedstawił:
- Nazywam się Gondrand de Bruycker.
- Bożena Kraczkowska - odpowiedziałam.
- Wiem.
I zaprosił nas na kawę do swojego atelier. Pojechałyśmy do niego na drugi dzień rano. Było bardzo miło :)
Wracając do wernisażu... wszystko zaczęło się 15 października (piątek) o godz. 18, zaś ostatni gość wyszedł na drugi dzień (sobota) o godz. 20.

a teraz krótki fotoreportaż przedstawiający nasze poczynania od pierwszych przygotowań, aż po wizytę w "Atelier de Bruycker"

miejscowy Heide Kurier zapowiedział wernisaż na pierwszej stronie :)

trzeba zapełnić ścianę po ścianie...

sztuka na miejscu :)

i to zdjęcie ładne i to niczego sobie, a ja muszę coś wybrać

próba mikrofonu, bo przecież będę śpiewać

moje Anioły - Ania i Asia (patrz witryna Galerii :) - wbijały gwoździe, zawieszały zdjęcia, drapowały tiule, po prostu czuwały :)

Asia kieruje ostatnimi poprawkami

a po pracy słodki relaks. Dużo? Eee taaaam :)

w wolnej chwili wpadłam w rzeźbę ("Wir" Peter Möller-Bredlow, Hamburg)

a bonbons i bilder czekają na gości, galeria w klimacie biało-czerwonym

i przybył ludzi tłum

wystawę "Bonbons, Bilder und Balladen" otworzył Peter Plümer

ja przemawiam, Asia tłumaczy

śpiewam, czyli balladen

goście dostali (na pamiątkę) moją płytkę CD "Malachitowy las"
kliknij TU i posłuchaj tytułowej piosenki

krótki wywiadzik dla miejscowej prasy

pamiątkowe zdjęcie (od lewej): Peter Plümer, Ania, Gondrand de Bruycker, ja, Fisz-Ulrich Kasch i Asia

w atelier Gondranda

teraz na kawę :)

kawa była dobra, bo mocna :)

i pamiątkowe zdjęcie w Galerii in der Kultur Stallmacherei

dziękuję wszystkim i do następnego!

niedziela, 10 października 2010

przepis na ciachooo

byłam w Mrągowie :) tuż po wschodzie
park się pokazał w takiej urodzie :)



Przepis na ciachooo

Zrobiłam dziś ciachooo, nawet wyszło. Oto przepis wierszowany od początku do końca (według receptury rodzinnej mamy Krysi) :

Składniki:
* 4 jaja
* szklanka cukru
* margaryna albo masło
* sól, owoce
* kwaśne jabłka
* mąka, żeby wyszło ciasto
(+ łyżeczka proszku do pieczenia)

wykonanie:
rondelek weź - wzięłam
i rozpuść tłuszcz – rozpuścięłam
wymieszaj to z jajkami, dodając sól z jabłkami

a teraz dodaj łyżkę proszku
i mieszaj, mieszaj, lecz po troszku,
by się nie ścięło, nie zgrudziło,
by wszystko gładko się skończyło.

Posmaruj blachę - smarowałam
i wyłóż ciasto - wyłożałam
aby wypełnić recepturę znajdź pegenige gazową rurę.

Zapal zapałkę – zapaliłam,
i włóż do rury – nie włożyłam,
bo, co tu gadać – zapomniałam za gaz zapłacić.
Chociaż chciałam!

morał:
przepis, reguła, receptura,
wszystko do bani, gdy pusta rura :)



troszku czubki przypieczone :)

piątek, 8 października 2010

procedura przeznaczenia (cz.2)



fragment opowiadania o tym samym tytule (cz.2)

(...) – Agata obudź się, wysiadka!
Bogna szarpnęła przyjaciółkę za rękaw. – Budź się, budź, wszyscy wysiedli!
Dziewczyny złapały walizki i zeskoczyły z podestu pociągu prosto w błoto. Czarna maź aż plasnęła. Nowiutka, kupiona specjalnie na wyjazd, kolorowa waliza Agaty też plasnęła.
- Jenyyy… czy tu nie ma normalnych peronów? – jęknęła boleśnie Agata.
- Są, tylko trochę dalej – odpowiedziała Bogna, próbując zachować spokój.
Przed dworcem stały dwa autobusy. Złapały swoje walizy i ruszyły w ich kierunku. Kółka grzęzły i chlupały, ale jakoś dociągnęły się do pierwszego autobusu. Kilka minut trwało zanim wsiadły do dobrego. Wreszcie znowu jechały. Czechy krajobrazowo niewiele różnią się od Polski, więc po kilku minutach widok za oknem wydał im się oczywisty. Po godzinie gapienia się na pola i lasy znowu siedziały w pociągu. Wreszcie jest – stacja Trutnov. Na bilecie, przy nazwie stacji docelowej, był jednak dopisek, którego na szyldzie dworca nie było.
- To nie tu, trzeba wysiąść na następnej stacji – zadecydowała Agata. – To pewnie jest tak jak u nas – Olsztyn Zachodni, Olsztyn Główny…
Pociąg ruszył. Szyld kolejnej stacji miał upragniony dopisek.
- To tu, wysiadamy! – zawołała Agata.
Wyskoczyły z pociągu. Prosto w trawę.
- Czemu te pociągi zatrzymują się za peronami? – zapytała Agata.
Nie czekając na odpowiedź  złapała swoją walizkę i pognała za pędzącymi wzdłuż wagonów ludźmi. Bogna zrobiła to samo, tyle że dużo wolniej. Wszyscy biegli do tego samego pociągu – jednego jedynego, który stał przed małą górską stacyjką.
- To na pewno nasz! – krzyknęła Agata.
- Mam nadzieję – zipnęła Bogna.
- Jest konduktorka, zapytam czy to do Jeleniej Góry!
- Dobra!
- Do Jeleniej Góry? !- krzyknęła Agata.
Konduktorka chyba nie usłyszała. Wymachując żółtą chorągiewką powtarzała swoje zaklęcia:
- Szybciej, szybciej! Nie czekamy!
Pociąg, którym przyjechały dziewczyny właśnie odjechał.
- Do Jeleniej Góry?! – powtórzyła pytanie Agata.
Konduktorka spojrzała na dziewczynę.
- Był wczoraj – spokojnie odpowiedziała. – Jeździ w soboty i niedzielę, następny za tydzień.
Po tych wyjaśnieniach jeszcze raz machnęła chorągiewką i wsiadła do pociągu. Drzwi zamknęły się z trzaskiem rozwalając procedurę przyszłości obu dziewczyn.
- Jak to był wczoraj… – ni to zapytała, ni stwierdziła Agata patrząc na oddalające się czerwone światełka pociągu.
- Co ona powiedziała? – spytała zziajana Bogna, która dopiero teraz dobiegła do Agaty.
- Był wczoraj – odpowiedziała Agata.
- Kto był wczoraj? – nie zrozumiała Bogna.
- Pociąg. Był wczoraj. Następny będzie za tydzień.
- Jaki znowu pociąg? Czemu jej nie zatrzymałaś. Trzeba było zatrzymać, bym dobiegła.
Agata dopiero teraz puściła walizkę. Dziewczyny usłyszały plaśnięcie. Tym razem Agata nie zwróciła na to uwagi. Usiadła na walizce wciskając ją w czarną maź. Słońce wyszło zza chmur. Zrobiło się ciepło. Agata spojrzała na pobliskie góry. Ładnie.
- Ej, ty – nie wytrzymała Bogna. – Co tak siedzisz? Co teraz?
- Masz te swoje plany! Te swoje filozofie! Przeszłość, przyszłość, przeznaczenie! Głucha jesteś? Nasz pociąg był wczoraj!
- Jak to wczoraj?
- No jednak głucha! Wczoraj. Ten twój pociąg do Jeleniej Góry, wyobraź sobie, jeździ tylko w soboty i w niedziele. A dziś co mamy?
- No co mamy?
- No jaki dziś dzień jest?!
- Poniedziałek.
- Łał! Super! Dziś jest poniedziałek!
Bognę aż zgięło. Cały jej plan sprawnego wydostania się z Czech do Polski, cała procedura przyszłości legła w gruzach. Runęła jak na czyjeś zamówienie. (…)