wtorek, 23 listopada 2010

Swing z irokezem, czyli "50" Maryli Rodowicz



recenzja w serwisie KULTURA.WM.PL

Wychowałam się na piosenkach dwóch bardzo wyrazistych muzycznie osobowości — Janis Joplin i Maryli Rodowicz. Pantera i puma :) I nigdy nie było mdło.
Sięgając po „50” (Universal), wiedziałam, że będą tam polskie piosenki swingowe lat 50. w wykonaniu Maryli Rodowicz. Pomyślałam: swing? A kogo to dzisiaj obchodzi? Co jeszcze można opowiedzieć swingiem? Okazało się, że można i to bardzo dużo.



Znając trochę fascynacje muzyczne Maryli Rodowicz oraz sposób w jaki traktuje tzw. materiał muzyczny, założyłam, że polskie piosenki lat 50. były w tym projekcie pretekstem, nie celem. Celem był sam swing, a raczej jego „wykorzystanie”. Odrzuciłam więc całą tę otoczkę epoki wraz z jej historycznymi i stylistycznymi obciążeniami, i zasiadłam do słuchania. I nawet jeśli moje założenie było błędne, nie rozczarowałam się.


Piosenki otwierające krążek („Wesoły pociąg”, „Do grającej szafy”, ”) to dynamiczne, gęste aranżacje (Krzysztof Herdzin) nie dające czasu na rozmyślanie o epoce, w której powstały, analizowanie tekstu, czy struktury utworu. Frazy sekcji dętej (Orkiestra Sinfonia Viva) w oczywisty sposób zakorzenione w brzmieniu amerykańskich zespołów big bandowych lat 30. i 40., poprzetykane zostały rock‘n’rollowymi i bluesowymi riffami gitarowymi (Marcin Majerczyk, Marek Napiórkowski) oraz fortepianowymi Krzysztofa Herdzina. To podrywa do tańca, więc nawet opornym nóżka sama zacznie chodzić (Jan Młynarski, perkusja).
„Klipsy” i „Czerwony autobus” są swingiem w czystej formie – z pełnym brzmieniem orkiestry i mnóstwem synkop. Komu mało - polecam „Karuzelę”, gdzie synkop jest jeszcze więcej (Krzysztof Gradziuk, perkusja).

Oddech złapiemy przy „Mój chłopiec piłkę kopie” i „Nie oczekuję dziś nikogo” – to przyjemny jazzowo-bluesowy spacer z szelestem perkusji, swingującego fortepianu, kontrabasu, smyczków i trąbki. Selektywnie i spokojnie. Z charakterystyczną dla Maryli zadumą.

„Czekolada” i „Serduszko puka w rytmie cha-cha” znowu poderwą biodra do tanecznego kołysania nie pozostawiając złudzeń – karnawał tuż, tuż, pora odkurzyć pióra i cekiny. W "Serduszku..." uwagę przykuwa wykonany przez wokalistę scat — lekki, prawie żartobliwy. To diamencik dla miłośników tego gatunku.

Czy coś mnie na płycie zaskoczyło? Oczywiście! „Pierwszy siwy włos” i kończące krążek „A mnie jest szkoda lata” – to miniatury z subtelnie prowadzoną gitarą basową (Robert Kubiszyn). Barwa wokalu Maryli Rodowicz (zaskakująco niskie rejestry) i aksamitne brzmienie fretless z ciszą w tle, to połączenie, na które mogą sobie pozwolić najlepsi. Trzeba mieć bowiem nietuzinkową wyobraźnię, by zaserwować słuchaczowi tak intymną frazę.

Płyta kończy się szelestem winylowej płyty... Ten szelest i nazwiska twórców piosenek są rzeczywistym łącznikiem "50" z epoką lat 50. Reszta jest na wskroś współczesna.

Moja ocena w skali sześciostopniowej, to bez wahania 6.
Płytę słucha się bardzo dobrze i świetnie się przy niej tańczy.


Po „50” z pewnością sięgną osoby pamiętające początki swingu w Polsce. Sięgną po nią także ludzie młodzi, którzy upodobali sobie lekkość, swobodę, wolność i niezależność – nieodzowne atrybuty nie tylko swingu, ale także wielu innych gatunków muzyki, ot choćby punka. Tak, tak, przy „Wesołym pociągu” czy „Cichej wodzie” można wywinąć niezłe pogo.
polecam - 
Bożena Kraczkowska


Fot. Aldona Karczmarczyk (Universal)

piosenki na płycie:
1. Wesoły pociąg - Marek Sart / Kazimierz Winkler
2. Do grającej szafy – Oppenheimer Gutter / Mirosław Łepkowski
3. Mój chłopak piłkę kopie – Jerzy Harald / Eugenia Wnukowska
4. Pierwszy siwy włos – Henryk Jabłoński / Kazimierz Winkler
5. Klipsy – Hanna Skalska / Kazimierz Szwemiot
6. Czekolada – Vic Mizzy, / Ola Obarska
7. Karuzela – Witold Krzemieński / Ludwik Starski
8. Czerwony autobus – Władysław Szpilman / Kazimierz Winkler
9. Nie oczekuję dziś nikogo – Derwid / Zbigniew Kaszkur, Zbigniew Zapert
10. Już nigdy – Jerzy Petersburski / Andrzej Włast
11. Cicha woda – Adi Rosner – Zbigniew Kurtycz / Ludwik Jerzy Kern
12. Serduszko puka w rytmie cha-cha – Romuald Żyliński / Janusz Odrowąż
13. Rozstanie z morzem – Henryk Jabłoński / Jan Kasprowy
14. A mnie jest szkoda lata – Adam Lewandowski / Edward Schlechter

producent muzyczny i aranżer: Krzysztof Herdzin, realizacja: Rafał Paczkowski, fotografie: Aldona Karczmarczyk
premiera płyty "50" Maryli Rodowicz (wytwórnia płytowa Universal) odbyła się w Klubie Capitol, Warszawa, 17 listopada 2010 r.

niedziela, 21 listopada 2010

paj z chlebem

pada już czwarty tydzień. Nawet żaba tego nie wytrzyma, a co dopiero taki żuczek jak ja. A podobno po zachowaniu żuczka można przewidzieć nadchodzącą ulewę. Na kilkadziesiąt minut przed urwaniem chmury żuczki wdrapują się wysoko na drzewa, na domki, na daszki, gdzie mogą tam się wdrapują. Żeby się nie utopić. Naukowcy jeszcze nie wiedzą, skąd żuczki wiedzą, kiedy trzeba zacząć się wdrapywać? :)

dzisiaj miałam wolny dzień, więc spędziłam go w kuchni. Lubię gotować, ale nie umiem. Myślę, że to dobrze, że wiem, że nie umiem :) trzy razy "że".
Postanowiłam zrobić paja ze szpinakiem.

przygotowałam produkty i zabrałam się do pracy

najpierw kruche ciasto, mąka i masło krojone nożem

teraz zagniatanie - gniotłam i gniotłam, i gniotłam i zagniatałam i rzeczywiście kruche było i było :)

szpinak z czosnkiem na patelni dochodził

Kicuś czosnku nie wytrzymał...

wreszcie ulepiłam. Teraz ciasto na godzinę do lodówki. Co robić z czasem?

drożdże do miseczki i zaczynam robić chlebek

zamieszane, zamieszane, ciasto do rośnięcia, teraz paj z lodówki i do pieca :)

i proszę bardzo - oto moje placki, tylko skórka na chlebie jakaś kostropata no i nie wiem, do czego miałam użyć tę latarkę? :)
Smacznego!

niedziela, 14 listopada 2010

z Marylą Rodowicz rozmawia Bożena Kraczkowska "Nigdy nie mów nigdy" '2003

otworzyłam ten dział, żeby nie zapomnieć, że jestem dziennikarzem i kiedyś to nawet pisałam :). To jest wywiad, który zrobiłam z Marylą Rodowicz w kwietniu 2003 r.
Zapraszam do lektury:

Miesięcznik "Nowoczesna Olsztynianka" / kwiecień 2003

W cztery oczy z Marylą Rodowicz

Nigdy nie mów nigdy



Zmieniały się mody i trendy, zmieniały się nawet ideologie, lecz ona wciąż niezmiennie młoda. Kontrowersyjna, ambitna, sprawiedliwa i ceniąca swobodę. W ciągu jednego tygodnia potrafi zagrać koncert charytatywny, polecieć do Londynu i wrócić do Szczyrku, żeby wręczyć Małyszowi "Wiktora". A potem jeszcze nagrania, Poznań, Werona i duży koncert w Moskwie.

- Jak tę Pani ruchliwość znosi rodzina?
- Cóż oni biedni mogą zrobić. Nie mają wyboru. Ponieważ Andrzej, mój mąż, także jest osobą bardzo zapracowaną, kiedy już wracamy wieczorem do domu, milkną telefony i jesteśmy wyłącznie dla siebie. Wieczorami muszę być żoną. Podać mężowi kolację... Skłamałabym, gdyby powiedziała, że rozmawiamy wówczas wyłącznie o sprawach domowych i rodzinnych. Andrzej pierwszy dowiaduje się o moich nowych pomysłach. Zawsze proszę go o radę i wielokrotnie wyszło mi to na dobre.

- Ma Pani trójkę dzieci, a każde uzdolnione...
- Jędrek, młodszy syn bardzo interesuje się muzyką. Ostatnio miał pomysł, żeby uczyć się grać na perkusji, ale teraz zmienił koncepcję na fortepian. To głównie dzięki niemu jestem na bieżąco z nowościami muzycznymi. Razem słuchamy Rage Against the Machine i Eminema. Ostatnio, jeśli się nie mylę, Jędrek kupił płytę B.B. Kinga. Zatem za moment będę słuchała bluesa.
Jasiek, starszy syn, interesuje się jazzem. Studiuje informatykę i jest na drugim roku gitary w Prywatnej Szkole Muzyki Rozrywkowej im. Krzysztofa Komedy w Warszawie.
Moje średnie dziecko, córka Kasia studiuje Hodowlę w WSR w Krakowie i marzy o własnej stadninie. Rozumiem to i popieram. Sama od zawsze kocham konie i jeżdżę...

- Także na motorze...
- Od wielu lat odgrażam się w wywiadach, że kupię sobie Harley'a. Moje dzieci już się ze mnie śmieją, że to tylko gadanie. Nawet przygodni motocykliści zaczepiają mnie i pytają: no i co pani Marylo, no i co?

- No i co Pani Marylo, i co?
- Oj, bo kupię.

- Ale przecie nie potrafi Pani jeździć na motorze.
- Jak to nie?! Przygotowując włoski odcinek programu telewizyjnego "Tour de Maryla" wpadłam na pomysł, że wjadę na scenę właśnie na motorze. I wjechałam na Motoguzzi. To dopiero była jazda!

- Właśnie rozpoczęła Pani dużą trasę koncertową promująca najnowszą płytę. Jak sprzedaje się "Życie ładna rzecz"?
- Dzisiaj wszystko sprzedaje się gorzej niż parę lat temu. Mimo to, "Życie..." utrzymuje się w stanach średnich, a wierzę, że będzie lepiej. Trasa koncertowa, o której pani wspomniała potrwa do września. Zagramy w tym czasie w 24 miastach Polski. Już się cieszę na koncertowe spotkania z fanami.

- Koncerty nie są jedyna okazja do spotkań. Często można się z Panią spotkać na równie aktywnej co Pani, stronie internetowej.
- To wyłączna zasługa moich fanów – Konrada i Darka oraz osób, które codziennie odwiedzają moją stronę. Z przyjemnością czytam wszystkie wpisy. Liczę się z opinią fanów i wierzę w ich szczere intencje. Anonimowość wypowiedzi powoduje, że czują się bezpiecznie. Mogą zatem bezkarnie krytykować lub chwalić.

- No to jakie jest to życie – ładne czy brzydkie?
- Życie jest piękne, ale nikogo nie oszczędza. I chociaż każdemu równo przykłada nie należy się poddawać. I taka jest też nowa płyta - choć momentami gorzka to jednak jest optymistyczna.

- Większość tekstów, które znalazły się na płycie napisał szerzej nieznany Marek Biszczanik. Dlaczego mu Pani zaufała?
- Od wielu lat przysyłał mi swoje teksty i zawsze znajdowałam w nich coś dla siebie. W końcu uzbierało się ich tyle, że postanowiłam je nagrać. Zawsze zwracałam i zwracam uwagę na sferę literacką piosenki. Tekst jest równie ważny, co muzyka. Pod koniec lat 60., kiedy zaczynałam śpiewać, fascynowały mnie protest songi Boba Dylana. Kilka z nich włączyłam do swojego repertuaru. Już wtedy chciałam śpiewać "o czymś". Potrzebowałam więc dobrych tekstów. Stąd współpraca m.in. z Agnieszką Osiecką, Magdą Czapińską, Wojciechem Młynarskim, Jonaszem Koftą, Adamem Kreczmarem, a ostatnio z Janem Wołkiem, Andrzejem Poniedzielskim i Andrzejem Sikorowskim. Czułabym się zażenowana, gdybym teraz nagle zaśpiewała coś błahego czy marnego literacko.

- Jednak media nie czują zażenowania puszczając marne piosenki.
- Niektórzy wykonawcy, ale także krytycy i dziennikarze przestali przejmować się poziomem polskiej piosenki. Piosenkarze sami sobie komponują, sami sobie piszą teksty i zdarza się, że robią to nieudolnie. Lansowanie potem takich utworów w radiu i telewizji bardzo skutecznie obniża poziom tzw. kultury masowej. Odbiorca nie ma wyboru. Sama kiedyś próbowałam pisać teksty. To były wypociny. Zostawiłam pisanie tym, którzy robią to lepiej. Mnie wystarcza, że mogę te dobre teksty śpiewać.

- Wróćmy jeszcze do początków Pani kariery. Czego wówczas Pani słuchała?
- Słuchałam rock'n'rolla, bluesa, muzyki folkowej. Na początku moimi idolami byli Elvis Presley, Cliff Richard, The Beatles, The Rolling Stones i The Animals. Potem przyszedł czas na cięższe brzmienia. Zaczęłam słuchać Janis Joplin, Led Zeppelin i The Doors. Ale moją największą miłością jest Aretha Franklin, a największym marzeniem – zaśpiewać w duecie z Tiną Turner.

- Zatem "nigdy nie mów nigdy". Z którym z polskich wykonawców chciałaby Pani nagrać duet?
- Och, z wieloma... z Kayah, z Grzegorzem Markowskim. Interesujące mogłoby się okazać "zderzenie" wokalne z Agnieszką Chylińską. A swoją drogą szkoda, że O.N.A. się rozpadło.

- Muzycy z "Maryla Band" nazywają Panią szefową, zaś niektórzy dziennikarze – lokomotywą. Czy rzeczywiście jest Pani taka silna i władcza?
- Eee... jeśli na koncercie coś jest nie tak, następuje ostra wymiana zdań. I najczęściej na tym się kończy. Muzyka nie znosi demokracji. Zależy mi, żeby wszystko było na dobrym poziomie. Aby to osiągnąć muszę wymagać. I wymagam od siebie i od innych.

- Lubi Pani szokować publiczność?
- A o czym Pani myśli?

- Na przykład o nartach na głowie. Czyj to był pomysł?
- Nie był to mój pomysł, a szkoda. Kiedy zatelefonowano do mnie z telewizji z propozycją wręczenia "Wiktora" Małyszowi, powiedziano: wbijesz sobie jakieś narty w głowę. Tak się uczepiłam tego pomysłu, że w końcu Halina Piwowarska, projektantka moich kostiumów, zamówiła gdzieś takie małe nartki. Było trochę problemów z zamontowaniem ich we włosach, ale w końcu jakoś się udało. Generalnie jestem wrażliwa na wszelką krytykę i zawsze z duszą na ramieniu czekam na reakcję publiczności. Ale właśnie ta niepewność rajcuje mnie najbardziej. Poza tym lubię bawić się kostiumem, żartować sama z siebie. Gdybym wyszła normalnie ubrana, ludzie byliby rozczarowani, że tym razem nic nie wymyśliłam.

- Bywa Pani zmęczona?
- Jeśli nawet bywam, to po wejściu na scenę dostaję takiego kopa, że o wszystkim zapominam. Pozostaje wyłącznie przyjemność śpiewania. Po koncercie bywam wyżęta. Siadam wtedy z muzykami, przyjaciółmi i gadamy, gadamy, gadamy...

- Gdzie i jak Pani wypoczywa?
- Na mazurach łowiąc ryby.

- A na co biorą liny?
Moje liny biorą na robaka. Dzisiaj można je kupić w każdym sklepie wędkarskim, ale kiedyś, w latach 70. był z tym nie lada kłopot. Pamiętam, że jeździłam po robaki do Szczytna, do pewnego fryzjera. Mazury są moją wielką miłością i jeśli tylko czas mi pozwala pakuję walizki i jadę pod Ełk do pensjonatu Zofii Nasierowskiej. Dopiero tam, wśród mrocznych przepastnych lasów naprawdę wypoczywam. Świetnie się tam czuję i dobrze śpię.

- Czy mąż podziela Pani wędkarska pasję?
- Wędkarstwo zdecydowanie nudzi mojego męża. Wierci się w łódce, wkłada ręce do wody i płoszy ryby. Nie, nie, on się do tego w ogóle nie nadaje. Dlatego najchętniej łowię sama.

- I sama Pani te robaki nakłada na haczyk?
- Nakładam, zdejmuję, patroszę ryby, smażę i zjadam. Czasem do tego zjadania jest nas więcej, ale generalnie wszystko robię sama.

- Ale Warmia i Mazury to nie tylko wypoczynek. Współpraca z olsztyńskimi muzykami, a szczególnie z Marcinem Wawrukiem miała duży wpływ na końcowe brzmienie dwóch ostatnich Pani płyt.
- Marcin jest świetnym fachowcem. Przy płycie "Przed zakrętem" wykonał kawał dobrej roboty. Podczas nagrywania ostatniej płyty przygotował i nagrał chór do piosenki "Marusia". Efekt jest znakomity.

- Podobno stale się Pani odchudza i wcale nie dba o głos.

- Nie podobno, tylko tak jest. Tendencję do tycia odziedziczyłam po babci i mamie. Rzeczywiście całe życie katuję się dietami i muszę uważać na to, co jem. Dzisiaj na przykład zaczęłam dzień od słabej kawy z mlekiem i twarożku ze szczypiorkiem i rzodkiewkami. Jeśli tylko czas mi pozwoli wpadnę po południu do siłowni. Wczoraj zatelefonowała do mnie moja trenerka i przypomniała mi, że nie widziała mnie już od miesiąca... Ostatnio dźwigam wyłącznie walizy. Prawdą także jest, że nie dbam o głos. Efekt jest taki, że wciąż jestem na antybiotykach, bo albo mam zapalenie krtani albo tchawicy. To już chyba jakaś choroba zawodowa. Właśnie skończyłam przyjmować kolejną serię antybiotyków. No, ale muszę być w formie, bo jutro nagrywam premierową piosenkę na festiwal w Opolu, a za kilka dni gram w Poznaniu, a potem w Moskwie.

- Ale Święta Wielkanocne spędzi Pani w domu?
- Niekoniecznie. Od dwóch lat Święta Wielkanocne spędzamy na Mazurach. Niewykluczone, że i w tym roku będzie podobnie. Natomiast Boże Narodzenie zawsze spędzamy w domu. Święta są dla nas szczególnym momentem i nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli kiedykolwiek spędzić je osobno.

- Życząc Pani miłych świąt, zapraszam do Olsztyna.
- Ja także życzę Państwu radosnych Świąt Wielkanocnych i zapraszam na nasze koncerty. Za dwa miesiące będziemy grać w okolicach Olsztyna – 28 czerwca zagramy w Mrągowie, a 3 lipca w Augustowie. Zatem do zobaczenia!
rozmawiała: Bożena Kraczkowska
fot. Marcin Janiszewski



zapraszam też do serwisu prasowego Marylapress.pl
*

wtorek, 9 listopada 2010

ballada o dobrym aniele




Dzień dobry Dobry Aniele,
bo właśnie wstał nowy dzień,
a dobrych dni nie masz wiele,
więc wstawaj Aniele i dziel!

Dziel mądrze i sprawiedliwie,
nie według unijnych norm
,
nie po dyskusji burzliwej,
po której już tylko… brom.

Dzień dobry Dobry Aniele,
no wstawaj już, nie bądź leń.
Leniuszek nie zdziała wiele,
więc wstawaj i dobrem się dziel!

Przemień nas w dobre anioły.
Niech miłość buzuje w nas
nie tylko pod liściem jemioły,
lecz także z sejmowych ław.

Wstał Anioł, pióra otrzepał,
przeciągnął się, spojrzał w dół:
- O matko jedyna – przepaść!
Dół czarny, a w dole muł!

Tu się już nic nie da zrobić!
No jaki ratunek? I skąd?
Spod krzyża diablę-ce rogi
i piekieł snuje się swąd!

Spojrzał w dół Anioł raz jeszcze,
pokręcił głową i rzekł:
- Nie, to nie dla mnie, wierzcie,
to jakbym do piekieł zszedł.
Nie mogę aż tak się stoczyć!
Nie mogę!
 Wybaczcie i…
waszego wyroku odroczyć
nie mogę już!
Przykro mi…

niedziela, 7 listopada 2010

ryba na ścianie

Jak byłam w Knossos to zachwyciłam się freskami delfinów na ścianach pałacu Minosa. Zresztą, wtedy wszystkim się zachwycałam - białymi ścianami, niebieskimi okiennicami, ludźmi się zachwycałam i słońcem, i kolorem morza i figami, które akurat dojrzały i spadały całkowicie rozdyźdując się na chodnikach. Wróciłam do domu i postanowiłam, że sobie delfina na ścianie w kuchni wylepię. Na pobliskiej budowie znalazłam potłuczone kolorowe kawałki glazury i zabrałam się za lepienie.

Najpierw ułożyłam delfina stole. Okazało się, że to nie delfin a coś na kształt ryby.



Potem zaczęłam rybę naklejać na ścianę.



Tak oto powstała ryba na ścianie.



Tata zrobił półkę i zawiesił ją nad rybą. Mama zrobiła na szydełku „abażur” na lampę. W tym naturalnym środowisku moja ryba jest już 12 lat. I ma się dobrze, mimo że ktoś dopatrzył się, iż brzuszne płetwy mojej ryby nie są tam, gdzie zazwyczaj zdrowa ryba ma płetwy brzuszne. A ja i tak lubię tę rybę. Bo jest moja. I na mojej ścianie. Przeze mnie wymyślona, przeze mnie wygrzebana z budowy, naklejona i otoczona moim środowiskiem - moja ryba na ścianie :)



Sama ją sobie wylepiłam :)

piątek, 5 listopada 2010

płyta "Malachitowy las" w Gazecie Olsztyńskiej

redakcja napisała, że wydałam płytę CD ze swoimi piosenkami, które sobie sama śpiewam, napisałam do nich teksty i muzykę, taka samosiazosia :)
Cały artykuł jest TU -> kliknij


miłej lektury i pozdro :)


środa, 3 listopada 2010

Stay With Me Baby (live) Janis Joplin

matko jedyna, to nagranie istnieje. No... teraz to można żyć!



a to Bette Midler, (Róża) dziękuję Ci Bette :)



wkleiłam, żeby mieć pod ręką :)