niedziela, 27 grudnia 2009

guzikowa kolęda




W kolędzie musi być blask,
Mikołaj i worek łask,
otuchy okruchy i skruchy.
Nadziei grube poduchy.

W kolędzie zapachów szum
i siano, i świętych tłum,
i z nieba rzucony grosik,
gdy biedny człowiek poprosi.

I musi być żłóbek i dar,
i nocy grudniowej czar
w kolędzie białej zaklęty,
bo przecież rodzi się święty!

W kolędzie panna i mróz,
opłatek i anioł stróż
za ciemną gwiazdą schowany.
A co tu na Ziemi mamy?

Tu guzik zamiast grosika.
Nie! Nie podniosę guzika!
Choć szczodry w ogromne dziury,
to bury jest i ponury.

Tu guzik zamiast grosika,
nie, nie podniosę guzika,
choć tak są podobni do siebie,
jak życie na ziemi... i w niebie.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Kawa Blues Seweryn Paprocki

siła internetu! Jeszcze rok temu uważałam, że ten cały internet jest zwyczajnie przereklamowany. Ale... założyłam bloga i spodobało mi się. Potem utworzyłam sobie swoje kąciki na różnych portalach społecznościowych - FaceBook, MySpace, Nasza Klasa, Familie, mam nawet konto na Youtube :) to już nawet mnie zaskoczyło :)
I nawet oficjalny serwis Maryli Rodowicz jest pewnego rodzaju serwisem społecznościowym. Bo chociaż nie można tam założyć swojego konta, to przez całą dobę toczy się życie. A bardziej aktywni, kreatywni Fani mają swoje miejsce w Galeriach i Wystawach. Można wejść, pooglądać, poznać człowieka :) posiedzieć przy kominku.
Aż tu pewnego dnia zaniosło mnie na Wywrotę. Utworzyłam konto i zawiesiłam "Furtki trzy" i "Kawę Blues". I napisał do mnie Seweryn, że "Kawa Blues" jest OK i że chciałby zrobić swoją wersję. I zrobił :)
Oto dwie wersje "Kawy" - mocna i lekka - aranżacja, wokal, instrumenty - Seweryn Paprocki!
ja wolę wersję mocną :) a Wy? W wersji lekkiej są fajne organy, ale znowu wersja mocna jest taka emocjonalna, na krzyku :)
To którą wersję wybieracie, która w duszy gra?

Kawa (mocna) Blues/



Kawa (lekka) Blues/

niedziela, 20 grudnia 2009

księżycowy las i ziemniaczana baba

Znowu nie popisałam się kulinarnie. Wymyśliłam babkę ziemniaczaną. Dosłownie wymyśliłam. No bo jaka filozofia? Ziemniaki utrzeć i już. Nawet nie tarłam. Maszyna starła. Popieprzyłam, posoliłam i wkroiłam boczuś. Blaszkę wysmarowałam masłem, masę babkową wyłożyłam do blaszki i do pieca. Piekłam chyba 1,5 h, aż się babka zrumieniła. Wyłączyłam piekarnik i czekam na gości.
Aaaa... jeszcze sałatkę zrobiłam.
No to czekam na gości. Goście przyszli, gadu, gadu, herbatka. No i pora podać hit popołudnia - baba z pieca.
Zamierzyłam się, żeby spory plaster ukroić, a tu baba wlecze się za nożem, wszystko się rozpaciało. Goście przyszli na ratunek i radzą:
- Weź to łyżką wydłub.
- Eee... tam łyżką. Weź normalnie nóż do sera albo łopatkę jakąś i podważ.
- No, łopatkę od tortu weź i łyżkę.
- A czemu to się tak rozwala? Wszystko dodałaś? Mąkę dałaś?
- Niee..
- A jajko?
- Nieee... pieprz dałam i sól. I majeranek.
- No to jak się ma nie rozwalać, jak tu same gołe kartofle są surowe! Patelnię masz? Dawaj patelnię!
- I olej dawaj!
Dałam i wyszłam z kuchni. E tam wyszłam, wyrzucili mnie :)
Wyłożyli rozpacianą babę na dwie patelnie i fest przysmażyli. Na brązowo i na sztywno. I wszystko zjedli :) Ja też dostałam kawałeczek. Wymyśliłam? Wymyśliłam! Dobre było. Takie chrupkie.
Teraz zabieram się za pieczenie ciastek :)

Zrobiłam kilka księżycowych fotek. To zawieszam.
Smacznego!









wtorek, 15 grudnia 2009

na polach cienie szaro-purpurowe



Przygotowuję wystawę fotografii. Temat jesienno-zimowy, pomrożone liście, szrony, mróz, ale głównie światło w tych szronach i liściach. Teraz projektujemy zaproszenia. Co myślicie o tym, żeby taki wiersz do zaproszeń dołączyć? Dołączyć czy nie, bo już sama nie wiem:

Na polach już cienie szaro-purpurowe
kładą się leniwie i lekko zmrożone,
w pobladłe obłoki smutne i ponure
wplatają siwych ptaków postrzępione sznury.

I tak lecą nade mną świtem budyniowym,
zasnuwając nie-myśli tiulem koronkowym,
i już tęsknię za latem, które z mlecznej drogi
kładło się turkusem wprost pod nasze nogi.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

schizofreniczne szczęście

Byłam wczoraj u Mariolki. Mariolka jest malarką. Według mnie bardzo dobrą malarką. Jestem zwyczajnie fanką jej malowania :) zachwyca mnie w jej obrazach sytuacja, kolory, agresja, a czasem spokój. Zamówiłam u Mariolki dwa obrazy - pierwszy Janis Joplin drugi Maryli Rodowicz. I wczoraj, przy mnie "kończyła" nową Marylkę. Nową, bo stara spadła ze sztalugi i bęc, dziura jak ta lala! Więc :) Mariolka namalowała drugi. Ten pierwszy będzie mój. Jasuuuu jak dobrze, że sztaluga się złamała i obraz bęc i dziura :) robiłam wczoraj fotki, ale jeszcze gdzieś w kosmosie latają, to zawieszam obraz, który wczoraj dostałam od Mariolki. Wspaniały klimat szczęścia :)) nieprawdaż?!
Obraz wisi u mnie w sypialni, może przegoni ludziki, które ze ścian nocą wychodzą, hi, hi.
Dzisiaj kończę przygotowywanie zdjęć do styczniowej wystawy. Lubie tę robotę :)



obraz Marioli Żylińskiej-Jestadt'2009

no dobrze, od razu się przyznam, że dostałam wczoraj... 4 obrazy :) i chcę się nimi pochwalić, więc oto kolejny obraz - kobieta z piłką i mężczyzna w fioletowych kąpielówkach :)

środa, 9 grudnia 2009

jestem czy tylko wracam?

Pod horyzontem zdarzeń
nie ma już nawet wrażeń.
Tam, w czarnej dziurze czas się skraca,
zatem - czy jestem, czy tylko wracam?

czarna dziura

Ach! ten kosmos, tak się naoglądam filmów, a potem wiersze piszę, a potem i tak nic z tego nie wynika :)
zapraszam na projekcję “czarnej dziury”, a potem na wiersz o niej.
No i jak to możliwe, żeby czarna dziura była inspiracją?!

piątek, 4 grudnia 2009

moje miejsce czas

zajrzyj także na mój blog w Gazecie Olsztyńskiej

Wszystkim Barbarkom duuużo szczęścia i powodzenia!



Człowiek zajmuje wyłącznie swoje miejsce.
A ile jest tego miejsca?
Tyle ile potrzeba na siedzenie, stanie, leżenie. Jakieś 80 cm na 200, tyle co łóżko, co trumna, krzesło...
Tyle ma miejsca w ławce, obok drugiego człowieka, w kawiarni, na scenie, w piwnicy, w kosmosie.
A kiedy człowiek umiera, jego miejsce nadal jest zajęte.
Zajęte nadal przez niego samego.
Nikt w to miejsce nie wejdzie, nikt tego miejsca go nie zajmie.
Nigdy.
Dlatego Ty masz swoje miejsce, a ja mam swoje miejsce.
Od urodzenia do zawsze.
Tym miejscem jest nasz czas.
A czasu zająć nie można.

czwartek, 3 grudnia 2009

do skutku2


Zakochać się można do skutku
i żyć, aż w końcu się znudzi,
i wszystko można do skutku,
i budzić się i nie-budzić.

Szczęśliwym być też do skutku!
I dobrym, bo człowiek potrafi.
Umierać, tak aż do skutku!
I trafić, gdzie nie da się trafić.

poniedziałek, 30 listopada 2009

niedziela

(opowiadanie wg. pomysłu Marioli Żylińskiej-Jestadt)

"Dobrze, że mamy sztukę. Chroni nas przed światem - napisała do mnie Dorotka" :)

Jest niedziela. Od ścier i środków wyżarło mi dłonie, ale mucha nie siada. Wali za to program III (radio) i pędzle się czają. Drewniana podłoga lśni (takie marzenie babskie sprzed lat - drewniana połoga). Powinnam być szczęśliwa... dzieci zdrowe na umyśle, tłuką się przy kompie. Moje obrazki schną. Śmieci wyniesione. I tu się zatrzymam.

Jedną z dekoracji, mojego rodzinnego obecnego stołu do obżarstwa, była dynia. Na stole więc dominowało złoto antyczne, róż, zieleń i dla picu pomarańcz (bo dynia przecież). Co wieczór jarałam zapachowe świece, trułam się farbami i żarłam orzechy. Dynia miała iść do słoja, ale... siadł net. Pani z działu technicznego od czegoś tam powiedziała, że padł światłowód w mieście. Cokolwiek miało to znaczyć - uwierzyłam. No... padnięty światłowód w mieście znaczy zero przepisów kulinarnych na dynię do słoja. Dynia zaczęła się kolorystycznie zmieniać i jak ta żona wiotczeć, i się nudzić, więc ja ją myk do wora i na dwór. Idę. Trzy siaty i ja. Taki niedzielny spacer po osiedlu. Na ostatnim wolnym kawałku małego palca połyskuje pęk kluczy. Bo bez kluczy nie ma sprzątania. Klucze połyskują, ja idę. Zasieki, płoty, zamki, kłódy... każdy kosz podpisany i każdy z kłódą. I już miałam bruda wyrzucić, a tu nagle wór prasnął i dynia poleciała. Potoczyła się prosto pod wypasioną brykę sąsiada - VIP-a. Za dynią obierki warzyw, pół szklanki mąki, ości ryb... Boże!, ludzie wracają z kościoła, a ja te obierki rozpaczliwie pcham do dziurawego wora. Aaa.. niech się gapią. A kto mi zabroni po osiedlu śmieci zbierać?
Trochę pozbierałam, ale dynia dalej pod bryką. A ten sąsiad to zły na mnie od dnia pierwszego naszego splotu wzroku. Nasze dzieci w tym samym przedszkolu katolickim, a przedszkole tylko dla VIP-ów. Gdzie mi tam do VIP-a!, ale wybłagałam zakonne, na sumienie im wlazłam, bowiem trzy płoty dalej mam pracę. Zgodziły się, choć nie mam złotych kozaków, włosów w kok, własnego solarium, domu, brylantów na uszach ani na zębach (ani nigdzie). Śmię tylko rano mówić - "dzień dobry!".
A jednak powinnam być szczęśliwa. Dynia nie wylazła. VIP więc z rańca podwozie zadrze na dyni (jak ta tancerka w klubie), da po gazie i tylko jego błysk łańcucha zobaczę i swoją dynię nabitą różnymi myślami.
A ja?
Ja odwrócę się, wsiądę do swojej bryki bez klimy, bez wspomagania i jazda do przedszkola dla VIP-ów, i do pracy dla wyłażących z ram.
Kocham co mam :)
Poważnie.



fot.google.pl

piątek, 27 listopada 2009

zejdź ze mną na dno oceanu



Zejdź ze mną na dno oceanu. Projekt Census of Marine Life, czyli Spis Morskich Form Życia ujawnił ostatnie zapisy. Przez ostatnie 10 lat zbadano... ponad 17,5 tysiąca różnych form życia. Najciekawsze stworzenia żyją w głębinach, gdzie ciśnienie jest tak wysokie, że zabiłoby większość znanych form życia. Spis zostanie opublikowany 2010 roku.
Zwierzaki z filmu żyją na głębokości od 200 m do 5 km! Na 200 metrach kończy się fotosynteza, bo jest ciemno. A one żyją i są kolorowe.
Największy okaz stworów głębinowych ma 2 m długości! Ale są też liliputki 5 cm :)
mój ulubieniec spaceruje na 2 minucie 34 sekundzie filmu :), a Twój?

niedziela, 22 listopada 2009

Olsztynek zdobyty!

Byłyśmy w skansenie w Olsztynku. Kto znaczy byłyśmy? Ania, Basia, Ela i ja, czyli nasz singlowy klan. Zazwyczaj chodzimy na kręgle, albo na pierogi, albo na co nam się chce. Tym razem pojechałyśmy na Targi Chłopskie do Olsztynka. No to się naTargałyśmy :)

Wkraczamy. Pierwsza Ania z Basią, potem Basia ze mną :)

dziewczyny w objęciach szlachcica

Basia i ja :)

kurczak czy kolczyk...

chatka

co by tu, co by tu?

O! kozy!

smakowanie naleweczki...

a teraz do szkolnej ławeczki :)

Miodzia smakuje miodzio :)

pszczółki cztery

i wracamy :(

Ela w szponach paparazzi :)

czwartek, 19 listopada 2009

żaba

Siedzi żaba pod liściem i skrzeczy: "Rzeczywiście,
brzydka jestem, zielona, podobna do balona.
Skrzeczę, kumkam, rechocę, to jest naganne wysoce!"

Siedzi pod liściem żaba i skrzeczy: "Rada nierada,
pojadę do modystki, a może do stylistki..."

Ruszyła. Oczywiście z wielkim na głowie liściem.

Stylistka na żabę spojrzała: "Pani jest bardzo mała.
Proponuję obcasy, szpilki wysokiej klasy!
Obszerna marynara poszerzy panią w barach."

Żaba ciuchy nakłada i pyta: "Czy to wypada,
chodzić żabie w ubraniu? Czy to nie śmieszy panią?"

"Śmieszy? Mnie? Żabo droga, to jest światowa moda!"

Wraca żaba i skrzeczy: "Jestem całkiem do rzeczy.
Jutro zaproszę gości. Na pewno pękną z zazdrości."

I tak też uczyniła.
— Ach, witaj żabo miła! — wołali od progu goście witając się z żabą radośnie.
— Zmieniłaś się nie do poznania! Weź kostium do pływania.
Pójdziemy nad wodę, przez błoto!

I poszli — klap, klap, piechotą.

Wszyscy klapali zgodnie, lecz żabie niewygodnie.
Co i rusz na obcasach podskakiwała hopsasa :)!
Gdy goście moczyli się w wodzie, to żaba dalej o modzie
kumkała i rechotała, aż w końcu się rozpłakała:
"Nie mogę bez wody dłużej. Troszeczkę się zanurzę..."

I tak jak w ciuchach stała do wody poczłapała.

Patrzą goście, a żaba tonie rada nierada.
I pewnie by utonęła, gdyby się nie ocknęła.
Przetarła żabie oczy i rzekła: "Świat jest uroczy.
I chociaż jestem pękata, zielona jak sałata,
i chociaż wszystkie kumkamy — to tym się wyróżniamy!"

a zamiast zdjęcia żaby — "warszawski kocur jesienny", którego sfotografowała Kasia będąc w Warszawie.
dzięki Kasiek za tego kocurka!

niedziela, 15 listopada 2009

lazurowa dusza mroczna

moje miasto jest mroczne nocą,
w moim mieście sieee koty nie kocą,
w takim mieście jest bardzo cicho,
w takim czymś z kobietami śpi licho

w moim mieście jest wielkie podwórko
TU ogromna trwa życia rozbiórka.
Na rozgrzanym blaszaku śpi anioł,
który skrzydła odstąpił zbyt tanio

w moim mieście horyzont jest krzywy,
TU się żyje!
lecz tylko na niby
lazurową ratuję TU duszę,
to anioła pociesza i wzrusza...
więc dotykam go w czułą nieprawdę,
w lazurową go wplatam kokardę
i porzucam, jak dziecko niechciane...

w moim mieście,
w mej duszy,
nad ranem...

środa, 4 listopada 2009

mandarynki

Mandarynki… Ich zapach zawsze przywołuje specjalne wspomnienia – Boże Narodzenie, Sztokholm, Wyspy Kanaryjskie, ekskluzywny Jungle Elephant lub tylko mandarynki. I kiedy dzisiaj przechodziłam obok perfumerii, poczułam ten zapach. Zapach luksusu lub poezji. Mandarynki są takie poetyckie…
I od razu przypomniałam sobie tamtą mgłę i tamtą kobietę. Kim była i z jakiego świata? Jungle Elephant czy mandarynki? I czy któryś z tych światów jest moim światem?

Lądek Zdrój/Albrechtshalle/październik 2009
Wypiłam kawę i wstałam. Świat za szklanymi drzwiami był atramentowy. Jest taki kolor tuż przed nocą. Pchnęłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Mgła i ziąb. Odruchowo przymknęłam oczy i naciągnęłam kaptur. Po kilku krokach znalazłam się na schodach. Wtedy poczułam ten zapach. Zapach mandarynek. Wysunęłam twarz z kaptura i zaciągnęłam się wilgotnym powietrzem.
- Yhy, to mandarynki – uśmiechnęłam się do siebie.
Spojrzałam w dół schodów. Na ich końcu stała kobieta. Patrzyła na mnie nieruchoma i szara jak posąg.
- Co się tak gapisz – burknęłam w kołnierz, pewna, że mnie nie słyszy.
- Odwal się! – usłyszałam ostrą odpowiedź. Zamarłam. Kobieta nie spuszczała ze mnie wzroku.
Zapach mandarynek mieszał się teraz z zapachem mokrych liści i kładł szarymi smugami na pobliskim krzaku. Miałam wrażenie, że każda kropelka mgły jest nasycona mandarynkami, i że z każdym oddechem jeszcze bardziej gęstnieje od tych mandarynek. W końcu nie było już powietrza. Oddychałam mandarynkami.
- Sama się odwal – odpowiedziałam też ostro i ruszyłam w dół schodów, bo innej drogi nie było.
Każdy stopień zbliżał mnie do niej. Zawsze, gdy się boję, robi mi się ciasno. I teraz zrobiło mi się ciasno. To takie uczucie, jakby cię ktoś szczelnie owinął folią. Stopień po stopniu coraz ciaśniej. Byłam blisko, tak blisko, że słyszałam jej oddech. I już, już miałam ją minąć, kiedy chwyciła mnie za ramię.
- To mój rewir, spieprzaj stąd! – syknęła wściekle
Podskoczyłam. Moje serce zrobiło to samo. Zawsze tak robi, gdy się przestraszy i zawsze mnie wkurza, że nie mam na to wpływu. Myśli robią wtedy co chcą, a ja potem nie pamiętam, czego chciały. Pamiętam tylko to masakryczne kotłowanie.
- Rewir, rewir… jaki rewir? To niemożliwe! Ona jest… Nie, to niemożliwe! Ona mnie wzięła za… za konkurencję?!
Spojrzałam prosto w jej zmęczone oczy. Moje przerażone serce trzepotało teraz i dławiło się jak konający gołąb przebity przylutowanymi do parapetu szprychami.
- Albo to dziwka albo po prostu zbiera puszki – próbowałam się uspokoić. - A może to dziwka, która zbiera puszki? Jungle Elephant czy mandarynki? A może Jungle Elephant i mandarynki? Nie, nie, to przecież zupełnie inne światy!
Kobieta nie zwalniała uścisku.
- A bierz sobie cały ten rewir! – odparowałam gardłowo.
Wyszarpnęłam ramię i zbiegłam w dół.
- Tak czy siak, to nie mój świat – wyrzuciłam z siebie. – Nie mój!
Odwróciłam się. Kobieta wciąż stała. Jeszcze bardziej szara. Skręciłam w stronę oświetlonej fontanny. Wszystkie ławki były puste. Uwielbiam ziejące pustką ławki. Jest w nich tyle oczekiwania. Oczekiwania na mnie. Doszłam do pierwszej i usiadłam. Serce zwolniło. Zdjęłam kaptur, odrzuciłam głowę do tyłu i poddałam się mgle. Czułam ją na włosach, powiekach, w ustach… Fontanna pluskała jednostajnie. Zawiesiłam wzrok na pulsującej wodzie. Oddzielone od strumienia kropelki toczyły się chwilę po pomarańczowej tafli, a potem znikały na zawsze.
- Czy aby na pewno nie mój…

piątek, 30 października 2009

z życia kuracjusza :)



Zaczynam drugi tydzień pobytu i kuracji W Lądku Zdrój. Przechadzając się po miasteczku i uzdrowiskach trafiłam na fantastyczne, autentyczne teksty z sanatoryjnego regulaminu pacjenta i opisujące zabiegi aplikowane w Uzdrowisku Lądek-Długopole.
UWAGA - pisownia jest autentyczna :)

z zaleceń dr. Burgharta

Kto od 8 do 11 godziny w kąpieli, od 11-12 w łóżku, od 12-1 u stołu, od 2-5 w kąpieli i nareszcie od 5-6 znowu spędził w łóżku, o tym powiedzieć można, że użył na dobre dnia swego. Resztę dnia, nadto niedzielę i święta, ponieważ w dniach tych się nie kąpie, może spędzić na spacerach lub innych rozrywkach.

Wody nie pije się duszkiem tylko cedzi się ją zwolna pomiędzy językiem a podniebieniem. Pomiędzy jednym a drugim kubkiem wody następuje pauza, w której pacyent 15 do 20 minut zwolna się przechadza lub siedzi, jeśli chodzić nie może. Po wypiciu ostatniego kubka robi się jeszcze ½ godziny umiarkowaną przechadzkę, poczem wraca się do domu na herbatę lub kawę. W pół godziny po śniadaniu można iść do kąpieli.

Wystarczy jeśli pacjent z początku ¼ lub ½ godziny w studni zostanie, zwolna przy częstym używaniu coraz to dłużej, aż do jednej najwięcej do półtorej godziny się kąpie. Pod koniec kuracji wypada czas kąpania skracać, ostatnie dni tylko w wannie się kąpać.

dr. Burghart - 1744 rok

***
z zaleceń dr. Aleksandra Ostrowicza

Kto przyjechał do Landeku jedynie dla tego aby stracone pozyskać zdrowie, ten nie będzie wysiadywał w nocy czytając książki lub rozhaworząc, tylko wcześnie położy się na spoczynek. Przez wczesne rozumiem 9 najpóźniej 10 godzinę. Kto zaraz z początku tak się urządzi temu nie sprawi trudności wstać także o godzinie 5, by się ubrać i rozpocząć kurację.

Skoro pacyent wypoczął i rozgrzał się dostatecznie, powinien się ubrać i wyjść na przechadzkę i już prędzej nie wracać do domu jak wieczorem, by położyć się na spoczynek.
Przechadzka po kąpieli, obiad, popołudniowa muzyka w parku, czytanie czasopism, znów spacer i kolacja zupełnie czas ten po kąpieli zapełnią.
dr Aleksander Ostrowicz 1881 rok
***

Rozporządzenie Królewskie Fryderyka Wilhelma III
„… wspólne to kąpanie się obu płci z dniem dzisiejszym i w Landeku ma ustać, gdyż zwyczaj ten nie tylko decencyj i moralności się sprzeciwia, ale nadto stoi na przeszkodzie pożytkowi jaki się ma z kąpieli, tem więcej, że niektóre młode i wstydliwe kobiety nie mogąc się zdecydować na wspólne to kąpanie z mężczyznami, kąpią się w wannach, najmniejszego nie odnosząc pożytku z kąpania się w bassenie…”

***

Co się tyczy jakości kąpieli, czy wanienne lub też basenowe brać się mają, to jest ogólne mniemanie, że bassen silniej działa jak wanna. Tymczasem wanna tej samej ciepłoty co bassen działa tak samo jak ostatni i tylko znajdujące się w bassenie towarzystwo stanowi różnicę :)
***
Po kąpieli wypada koniecznie jedną godzinę wypocząć. Ku temu celowi udaje się pacjent do domu, rozbiera się i kładzie w łóżko, gdzie przykrywa się tak, aby się ogrzać, lecz się nie spocić. Jeśli ktoś zimne ma nogi, wtedy naciera je ciepłym aromatycznym spirytusem i w wełnianą zawija chustę. Osoby słabowite i nerwowe powinny wypić szklankę herbaty albo filiżankę bulionu lub czekolady.
***
I na zdrowie!

środa, 28 października 2009

fantazje mgły

zajrzyj na mojego bloga w Gazecie Olsztyńskiej

Nie wszyscy się lenią tak jak ja :) Kiedy ja zażywam zdrowotnych kąpieli, inni ciężko pracują. Na przykład Basia, stale się czegoś uczy. W efekcie, próbując sił w różnych technikach plastycznych, maluje swobodnie farbami olejnymi, jej akwarele są piękne, a pastele szczególnie piękne. I stale też mnie zaskakuje swoją ciekawością tworzenia, tym pędem do poznawania kolejnych technik. Teraz próbuje linoryt :)
I dzisiaj przysłała mi kolejne swoje dwa obrazy - "Mgły" i "Fantazje".
Dzięki Basiu za te obrazy!


Barbara Zysman "Mgły"/suchy pastel/2009



Barbara Zysman "Fantazje"/linoryt/2009

sobota, 24 października 2009

Janis Joplin, bo Woman Left Lonely

Jestem od kilku dni w pięknym miejscu i jeszcze kilka dni tu pobędę :) A właściwie mogłabym tu mieszkać, bo wszystko robi się tu samo - sprząta się samo, gotuje, oddycha, myśli się samo i samo się śpi, więc zdrowie wraca do mnie też samo.
I wszyscy są życzliwi? Tak, ludzie są tu życzliwi. Pani fryzjerka poczęstowała mnie kawą. Pani w spożywczym przekopała całe zaplecze i wynalazła pilniczek, bo na półkach normalnie takich rzeczy nie trzyma :), a właścicielka pensjonatu lubi malarstwo to sobie miło tu gadulimy. I w ogóle dużo chodzę. Na kawę ;)
Od tego "samo" mam dużo czasu i ulepiłam filmik do mojej najulubieńszej piosenki "A Woman Left Lonely" Janis Joplin.
Jest tam kilka fotek z Lądka Zdrój :) i nawet zdrojowy kotek czarny...

kliknij w trójkącik i posłuchaj :)



prawa autorskie do ścieżki audio: Sony Music Entertainment

piątek, 23 października 2009

u mnie dziki spokój



Słyszę wokół, że jesień,
że spadek spadków spadkowy,
A we mnie rozkwita wrzesień,
porządek i dziki spokój.
***
To koniec świata – powiedziała moja babcia
widząc mnie w obcisłej sukience i szpilkach.
Wreszcie na stopach nie w sercu.

wiersz wg. pomysłu Mariolki Żylińskiej-Jestadt

poniedziałek, 19 października 2009

tak sobie przemijam


Tak sobie przemijam między godzinami,
wrzucona pospiesznie między minutami,
włóczę się samotna i włóczę spojrzeniem.
Tak sobie przemijam cudzym oka mgnieniem.

I tak sobie znikam, jak sady znikają.
Przelatuję wiatrem, muzyką - niech grają!
Ech! jak lubię znikać.
Do woli!
Powoli...
Położyć się, zasnąć,
I już nic nie boli.

środa, 14 października 2009

kotki do adopcji :)

zajrzyj też do lasu w Gazecie Olsztyńskiej: www.kraczkowska.wm.pl/

Jesień, zima... trudny czas dla ludzi, kiepski dla bezdomnych zwierzaków. Jak pomóc zwierzętom?
Dokarmiać, nie wyrzucać z klatek schodowych, otwierać piwniczne okienka, otwierać serca, czyli po prostu PRZYGARNĄĆ.
PRZYGARNIANIE jest najlepszą metodą. Ja przygarnęłam Kicola 5 lat temu :), mój przyjaciel Mirek przygarnął Rudego 2 lata temu, a moja koleżanka Iwonka przygarnęła Miłkę rok temu, a Migdałka... wczoraj.
Teraz nikt z nas nie jest sam :)
Ale znowu kilka maluchów czeka na dom.
w sprawie adopcji piszcie bezpośrednio do Kasi Jasińskiej na adres: kajasinska@o2.pl
albo wpadajcie na forum Maryli Rodowicz.




***

A Ania Zamora nagrała moje "Koty" :). Zawieszam więc jesienne "Koty" i piosenkę. Dzięki Aniu!

Ten czarny, jak myśl czarna, bez zbędnych ceregieli
rzucony cień gdzieś z nagła i nikt się nie ośmieli
przekroczyć niewidzialnej, choć rzeczywistej drogi.
Przebiegły ten poeta - myśl czarna: Boże srogi!

A tamten znów się snuje tak lekko, jak mgła szara.
Nadzieją zachwycony wciąż mruczy: chwała, wiara
Szczęśliwy nieprzytomnie, choć wszystko w nim skończone.
Przygarniam go do siebie, jak życie pokręcone.

Ten znowu jak liść stary, bez mocy choć gorący,
upojnie się poddaje powiewom szeleszczącym.
Znużony pełnią życia zasypia w blasku złotym.
Ta myśl, v ta mgła,
to słońce,
ten liść... to moje koty.
kliknij w trójkącik i posłuchaj jak Ania śpiewa "Koty"

piątek, 9 października 2009

błękitny świat

Czy trudno być pięknym?
Na sobotnio-niedzielnik zostawiam błekitny obraz. Ciekawe, że tam jest pięknie, gdzie człowiek się nie panoszy. Ale też człowiek zrobił ten film. I człowiek stworzył muzykę. I powstał piękny świat, pięknego człowieka.
Kliknij w zdjęcie i patrz, i słuchaj :)
(oglądaj na całym ekranie)



polecam filmy na stronie BBC Motion Gallery
muzyka: Jean Michel Jarre

niedziela, 4 października 2009

Janis Joplin

4 października 1970 roku. Zapamiętałam tę datę lepiej niż 19 stycznia 1943 roku. Pewnie dlatego, że znam na pamięć treść raportu koronera, sporządzonego dzień później (5 października): śmierć nastąpiła wskutek ostrego zatrucia heroinowo-morfinowego.
Nieodwracalny koniec. Nienawidzę ostateczności. Ostateczność zmusza do zapamiętywania dat.


Janis Joplin urodziła się 19 stycznia, ja urodziłam się 15 stycznia. Jesteśmy zatem pełnokrwistymi Koziorożcami. Lubię podkreślać to kosmiczne pokrewieństwo :).
Kiedy ja uczyłam się chodzić, ona jechała do San Fransico. Spełniało się jej marzenie o wolności. Opuszczała rodzinne Port Arthur rozgoryczona, odrzucona przez rówieśników i z nastawieniem - ja wam jeszcze pokażę! Jednak pierwszy pobyt we Frisco skończył się katastrofą. Janis wróciła do Texasu uzależniona od amfetaminy i heroiny.
***

W 1966 roku znowu wyrwała się do Frisco. Zespół Big Brother and the Holding Company poszukiwał wokalistki. Janis przyszła na przesłuchanie. Próba odbywała się w jakiejś starej remizie. Przerażona Janis pierwszy raz śpiewała z zespołem i dała z siebie wszystko. Wrzeszczała idealnie czysto :)
- Ona jest albo wspaniała, albo naprawdę okropna - podsumował Janis Stanley Mouse (plastyk, plakacista).
Wieczorem, kiedy już wszyscy wyszli, w remizie pojawiło się dwóch policjantów.

- Doniesiono nam, że tu krzyczy kobieta - oznajmili.

- Och, nie, to nie
kobieta. To Janis Joplin - wyjaśnił im Mouse.
***

Pierwszy raz usłyszałam głos Janis na prywatce u Danki, koleżanki z liceum. Bo u Danki odbywały się
fajne prywatki. Danka miała magnetofon szpulowy ZK145 i świetne nagrania. Z lekką zazdrością patrzyłam na piętrzące się na półkach kartoniki z brązowymi, połyskującymi taśmami. I pewnego dnia, w czasie takiej prywatki usłyszałam solówkę gitarową. I ta solówka w ogóle mnie zainteresowała. Zainteresowało mnie dopiero to, co nastąpiło po niej - kilka sekund przejmującego wokalu. Taki maleńki, kilkumetrowy fragmencik taśmy z czymś tak porażającym!
- Puść to jeszcze raz! - krzyknęłam.
Danka cofnęła taśmę. I znowu usłyszałam te porażające dźwięki.
- Jeszcze raz!

Nie wiem ile razy Danka cofała taśmę, ale na pewno zbyt wiele, bo towarzystwo się zniecierpliwiło i musiałyśmy odejść od sprzętu. Teraz częściej niż zwykle wpadałam do Danki. Piłyśmy herbatkę i słuchałyśmy tego kawalątka taśmy :). Jeszcze długo nie wiedziałam kogo słuchamy. Głos kojarzył mi się z wielką czarnoskórą kobietą i szybko przyzwyczaiłam się do tego wyobrażenia :)
Aż pewnego lata zatrudniłam się na plaży miejskiej w Mrągowie. Całe wakacje byłam tzw. gospodynią plaży - dbałam o czystość kąpielisk, plaży, przebieralni. Najgorsze były schody. Nie mogło być na nich piasku. Zamiatałam więc te schody do czystego betonu. Słońce wspinało się lekko ponad drzewa, z kanciapy dolatywała muzyka, a ja w chmurze pyłu - szur, bur ten piasek. I pewnego dnia, gdy byłam akurat na szczycie piachowych schodów, usłyszałam znajomą solówkę. I choć piosenka leciała od dobrych kilku minut, ja dopiero przy tej solówce zdrętwiałam.
- Jenyyy... - jęknęłam, rzuciłam miotłę i puściłam się schodami w dół. Kiedy wpadłam do kanciapy, gdzie stało radyjko, z głośnika sączył się już tylko aksamitny głos Wojciecha Manna:
- Summertime śpiewała Jan
is Joplin.
- Janis Jopl
in, Janis Joplin, Janis Joplin... - powtarzałam nerwowo, bo nie miałam na czym zapisać. Z Joplinów znałam tylko Scotta, czarnoskórego pianistę. Teraz byłam już pewna - Janis jest czarnoskórą wokalistką, a Scott był jej dziadkiem :)
Jeszcze tego samego dnia ruszyłam na poszukiwanie płyt Janis. Obleciałam całe miasto i nic. Ani jed
nej, najmniejszej płyteczki czy kasety. Pustka. Próżnia. Dramat.
Nazajutrz znowu zamiatałam
schody, ale już z radiem uwieszonym na szyi. Miałam nadzieję, że znowu ją usłyszę.
Mijało lato.
Pewnej leniwej niedzieli czyściłam w kuchni śledzie. W TV leciał chyba "Teleranek". Aż tu nagle znowu słyszę tę solówkę! Rzuciłam śledzie i wpadłam do pokoju. Na ekranie zobaczyłam jakieś esy floresy. Kamera oddaliła się i ukazał się... tatuaż. Po chwili było widać ramię, a w końcu ukazała się cała postać - młoda, biała kobieta z przyczepionymi do włosów piórami.
I podpis - Janis Joplin. Niemożliwe! Zatem Scott Joplin nie był jej dziadkiem! Nie byli nawet spokrewnieni.


Od tamtych zdarzeń minęło ponad 30 lat, a ja wciąż słucham Janis Joplin. Zaglądam do maleńkich sklepików ze starymi płytami i szukam archiwalnych nowinek. Mam nosa do, jak ja to nazywam, Janisowych dźwięków. Wyczuwam je bezbłędnie. Tak było np. z PJ Harvey (posłuchaj rewelacyjnego "Big Exit") i tak było z Jane Kitto. Kiedy tę drugą usłyszałam w 1994 roku, w szedzkiej TV 4, od razu wiedziałam, że tkwi w niej Janisowa dusza. Słyszę tę duszę i już. I wtedy, w 1994 roku, poszłam na koncert Jane, nieznanej wówczas nikomu australijskiej bluesmanki. Bardzo chciałam tę duszę usłyszeć na żywo. Koncert odbywał się w Mosebacke, małym sztokholmskim klubie. Jane wydawała z siebie prawdziwie dzikie dźwięki przygrywając sobie na gitarze. Sfilmowałam cały koncert. Jestem jedyną osobą na świecie, która ma ten koncert :) miłe uczucie. I tego wieczoru Jane pokazała duszę Janis. Przy "Mercedes Benz" klub oszalał. Po koncercie Jane wpisała mi się do książki "Pice of my heart. Portret Janis Joplin". Mam ten autograf do dziś.


Dzisiaj Jane Kitto (posłuchaj "Frozen", z miłym basem) jest już znaną artystką. Niedawno odbyła trasę koncertową z "Big Brother and the Holding Company" (posłuchaj "I need man to Love z Jane Kitto), z kapelą, z którą Janis Joplin nagrała największe swoje przeboje.
ps.
Portret Janis wisi w moim domu,w miejscu bardzo reprezentacyjnym, tuż nad pianinem :), wśród pamiątkowych zdjęć rodzinnych. Jej muzyka wywarła i nadal wywiera na mnie ogromny wpływ. A "A Woman Left Lonely" i "Little Girl Blue" są najlepszymi songami, jakie kiedykolwiek słyszałam.

Moje ulubione zdjęcie Janis (fot.Bob Seidemann)


ps.
Piosenka "Little Girl Blue" została po raz pierwszy wykonana w 1935 roku na Broadwayu, w musicalu "Jumbo". W jego filmowej wersji (1962 r.) zaśpiewała ją Doris Day. Kiedy Clive Davis puścił kompozytorowi, Richardowi Rodgersowi, wersję Janis, ten złapał się za głowę i zawołał: nie będę znosić takich upokorzeń!


kliknij w zdjęcie i posłuchaj "Little Girl Blue",
a dla porównania posłuchaj oryginalnej wersji w wykonaniu Niny Simon.

środa, 30 września 2009

Dzień Chłopaka

Świętujemy, świętujemy :)
dla naszych wspaniałych mężczyzn stół szwedzki prosto z Islandii :)

i jeszcze zdążyłam ułożyć rymowankę dla naszych milusińskich Panów :)

Tu Dzień Kobiet, tam Dzień Matki,

Dzień Kochanki, Dzień Prababki...

Wszystkie panie docenione,

wychuchane, dopieszczone!

A cóż mają chłopcy rzec?

Oni też chcą dzień swój mieć!


Więc zaczęli - pomalutku,
krok za krokiem, po cichutku...

Choć marudnie, choć po latach

wywalczyli Dzień Chłopaka!

I w ten sposób drogie panie

chłop ma nadal w d... pranie :)


W domu sprząta mu kobieta,
wciąż przy garach i w wypiekach :)
dba o rozwój swój i dzieci...

Czas przyjemnie chłopu leci.


A chłop? Jeden etat... w pracy,
bo już tacy są chłopacy.
A do tego, drogie panie

zawsze ma ostatnie zdanie :)


Cóż nam robić w takim razie?

1. trzymać obiad wciąż na gazie
2. i całować drogie czoło, bo bez chłopa niewesoło

3. dbać o niego baby, dbać!,

4. a jak podły śmiało lać! :)

poniedziałek, 28 września 2009

Biały deszcz, czyli Polska narkomanka

Był styczeń 2009 roku. Jechałam na coroczne spotkanie opłatkowe Fan Klubu Maryli Rodowicz. Na dworcu w Olsztynie kupiłam "Przekrój". Ale to nieważne, że "Przekrój". Ważne, że papier :) Rozsiadłam się w przedziale i pociąg ruszył. Gazetę przeczytałam w godzinę i zabrałam się za krzyżówkę. Niestety, była tak mądra, że odgadłam tylko kilka haseł. Zniechęcona zaczęłam słuchać muzyki. Jedna, druga płyta, kilka bluesów i nagle "Purple Rain" Prince'a. Słucham i słucham, a w głowie się kolebie: i śpiewam nocą, nie słyszysz mego śpiewu..., kiedy biegniesz prosto w biały deszcz. Jasuuuu.... muszę to na czymś zapisać! A tu ani karteczki czy nawet strzępeczka. W torebce jakieś papierki od cukierków, plaster, chusteczka... Na czym zapisać? Nie mam na czym zapisać! I wtedy spojrzałam na ten "Przekrój".
- Mam! Jest! "Przekrój"! - zawołałam na cały przedział. I wcale mi się głupio nie zrobiło, bo w przedziale oprócz mnie nikogo nie było. Otworzyłam pismo ot tak, na chybił trafił i trafiłam w sam środek wywiadu z panią dr Katarzyną Kłosińską (językoznawcą).


Zaczęłam pisać. Najpierw na marginesach. Bardzo uważałam, żeby nie pisać po druku. Szkoda mi było cudzej pracy. Ktoś się natrudził, wymyślił temat, znalazł bohatera, zrobił wywiad, napisał, a tu ktoś sobie po tej robocie maże. No, ale marginesy szybko się skończyły i nie miałam wyjścia - musiałam po tym wywiadzie. Prince śpiewał, ja pisałam. Wreszcie skończyłam. Pociąg dojechał, schowałam "Przekrój" i wysiadłam.
(bardzo przepraszam panią dr Kłosińską za takie potraktowanie jej wywiadu)
***
Opłatki z Marylą zawsze są niezwykłe. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski, z Rosji, z Niemiec, z Wielkiej Brytanii... Są miłe rozmowy, wspominamy rok koncertowy, dyskutujemy o płytach, śpiewamy. W czasie spotkania pokazałam Marylce "Przekrój" ze świeżutkim, nowym tekstem pod Prince'a.


- Wyślij mi to mailem - powiedział
a i złożyła autograf na samym środku wywiadu :)
I wczoraj, po dziewięciu miesiącach od tego spotkania wpadł mi w ręce ów zimowy "Przekrój" i przypomniałam sobie, że w końcu nie wysłałam Marylce tego tekstu :) Oto cały i czysty "Biały deszcz, czyli Polska narkomanka", gdzie narkomanka jest Polską właśnie.

I.
Widziałam ją jak biegła w białym płaszczu,

czerwone miała włosy, smutną twarz

nie miałam wolnej ręki, by jej pomóc,

by jej pomóc, kiedy biegła prosto w biały deszcz.

ref.
W taki deszcz, wielki deszcz,

taki deszcz, wielki deszcz,

w taki deszcz, wielki deszcz,

nigdy tutaj nie widziany, nagle biały deszcz!

II.

Nigdy nie dowiesz się jak cię kocham (Polsko)

Ja nigdy nie dowiem się, co czujesz (Polsko)
,
musiałabym bardzo chcieć powiedzieć ci
lecz nie umiem, kiedy biegnę z tobą w biały deszcz.

ref.
W taki deszcz, wielki deszcz...


III.

Kochanie, ja wiem, kochasz mocno

i każdej nocy to czuję,
i śpiewam nocą, nie słyszysz mego śpiewu,

nie słyszysz, kiedy biegniesz nocą prosto w biały deszcz.


ref.

W taki deszcz, biały deszcz,

w taki deszcz, biały deszcz,

w taki deszcz, biały deszcz,

nigdy tutaj nie widziany, nagle biały deszcz!


kliknij w trójkącik (play) i posłuchaj (poczytaj) wersji pod Prince'a :)