poniedziałek, 30 listopada 2009

niedziela

(opowiadanie wg. pomysłu Marioli Żylińskiej-Jestadt)

"Dobrze, że mamy sztukę. Chroni nas przed światem - napisała do mnie Dorotka" :)

Jest niedziela. Od ścier i środków wyżarło mi dłonie, ale mucha nie siada. Wali za to program III (radio) i pędzle się czają. Drewniana podłoga lśni (takie marzenie babskie sprzed lat - drewniana połoga). Powinnam być szczęśliwa... dzieci zdrowe na umyśle, tłuką się przy kompie. Moje obrazki schną. Śmieci wyniesione. I tu się zatrzymam.

Jedną z dekoracji, mojego rodzinnego obecnego stołu do obżarstwa, była dynia. Na stole więc dominowało złoto antyczne, róż, zieleń i dla picu pomarańcz (bo dynia przecież). Co wieczór jarałam zapachowe świece, trułam się farbami i żarłam orzechy. Dynia miała iść do słoja, ale... siadł net. Pani z działu technicznego od czegoś tam powiedziała, że padł światłowód w mieście. Cokolwiek miało to znaczyć - uwierzyłam. No... padnięty światłowód w mieście znaczy zero przepisów kulinarnych na dynię do słoja. Dynia zaczęła się kolorystycznie zmieniać i jak ta żona wiotczeć, i się nudzić, więc ja ją myk do wora i na dwór. Idę. Trzy siaty i ja. Taki niedzielny spacer po osiedlu. Na ostatnim wolnym kawałku małego palca połyskuje pęk kluczy. Bo bez kluczy nie ma sprzątania. Klucze połyskują, ja idę. Zasieki, płoty, zamki, kłódy... każdy kosz podpisany i każdy z kłódą. I już miałam bruda wyrzucić, a tu nagle wór prasnął i dynia poleciała. Potoczyła się prosto pod wypasioną brykę sąsiada - VIP-a. Za dynią obierki warzyw, pół szklanki mąki, ości ryb... Boże!, ludzie wracają z kościoła, a ja te obierki rozpaczliwie pcham do dziurawego wora. Aaa.. niech się gapią. A kto mi zabroni po osiedlu śmieci zbierać?
Trochę pozbierałam, ale dynia dalej pod bryką. A ten sąsiad to zły na mnie od dnia pierwszego naszego splotu wzroku. Nasze dzieci w tym samym przedszkolu katolickim, a przedszkole tylko dla VIP-ów. Gdzie mi tam do VIP-a!, ale wybłagałam zakonne, na sumienie im wlazłam, bowiem trzy płoty dalej mam pracę. Zgodziły się, choć nie mam złotych kozaków, włosów w kok, własnego solarium, domu, brylantów na uszach ani na zębach (ani nigdzie). Śmię tylko rano mówić - "dzień dobry!".
A jednak powinnam być szczęśliwa. Dynia nie wylazła. VIP więc z rańca podwozie zadrze na dyni (jak ta tancerka w klubie), da po gazie i tylko jego błysk łańcucha zobaczę i swoją dynię nabitą różnymi myślami.
A ja?
Ja odwrócę się, wsiądę do swojej bryki bez klimy, bez wspomagania i jazda do przedszkola dla VIP-ów, i do pracy dla wyłażących z ram.
Kocham co mam :)
Poważnie.



fot.google.pl

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ty to umiesz, coś z niczego wytrzepać;)
dziękuję, Mariola;)