sobota, 30 października 2010

siwy dżdż w warkoczach

wiersz ten powstał z miłości do słowa "dżdż".
Pewnego dnia jechałam do pracy autobusem. A jak jadę autobusem to myślę i czasem wpadam w taki trans myślenia, że potem, w pracy, przez cały dzień jestem jakaś taka zamyślona...! :)
Padał deszcz i zaczęłam się zastanawiać dlaczego deszcz pada, a nie deszczy? A jeśli dżdży, to z czego dżdży? I wyszło mi, że dżdży z dżdż. Poczytałam i dowiedziałam się, że nie z dżdż tylko z deżdżu, który zmienił się w deszcz i że z deżdżu została dżdża, dżdżenie i dżdżownica, czyli dżdżowa glista, jenyyy ale wykład. I żal mi się zrobiło dżdż, że go tak bezceremonialnie nie ma, że nie istnieje. I wiersz napisałam :)

rzeźba z fontanny w Schneverdigen

jutro nie umrze nikt i bladozłoty świt
wedrze się we mnie jak w szkło.
Na dno.

Jutro nie umrze TEŻ, w niepokojący d(r)eszcz
wypiję za zdrowie dnia.
Do dna, panowie, do dna!

Na ścianie obraz "Drzewa w jesieni".
Znów płomień świecy twarz odmienił,
a młody zegar z czasem się droczy,
wy-tyka srebrny splot warkoczom.

Wy-tyka równo, wytyka żwawo
zabawę huczną za zabawą,
choć z tangiem jeszcze break flirtuje
ja nic nie czuję, nic nie czuję...

i nie uronię nawet łzy
choć warkocz siwy...
siwy dżdży...

wtorek, 26 października 2010

w adresie mam wrzesień

wierszyk mi się wyrymował.
- To są rymy częstochowskie! - zawył pewien, pewny swego krytyk.
- Nie-ee... - skromnie zaprzeczyłam. - To nie są rymy częstochowskie, to są rymy kraczkowskie! :)

za oknem dziura bura

na stole konfitura
to znak, że przyszła jesień
w adresie ma wrzesień

za oknem błoto, plucha 

zasnęła chuda mucha,
a termos z zimną kawą
gdzieś kicha niemrawo

ref.
zrobię wreszcie wielki skok,
tak! - na bank skoczę w bok
rozprostuję skrzydła bo,
zagniecione w szafie drżą
i wyskoczę — złoty pstrąg
mętnych wód porzuci krąg

zrobię wreszcie taki skok,
taaak! na bank skoczę w bok :)

środa, 20 października 2010

niemiłość

(komentarz do polskich wydarzeń, krzyk to zbyt mało)



widziałam ją dzisiaj
na schodach kościoła
różańcem cisnęła w Boga

prostacko bezwzględna,
nienawiść do bliźnich
krzyżem wbijała w ich czoła 



partyjnie wpuszczona,
poszczuta partyjnie,
cynicznie wykorzystana 


widziałam ją dzisiaj
tę polską Niemiłość...
co śmiercią jest naznaczana

wtorek, 19 października 2010

po wernisażu w Niemczech

a po wernisażu prasa napisała:



dowolne tłumaczenie:
"To jest Polska" - wydarzenie w Kulturstellmacherei.
"Śnieg biały, śnieg granatowy" to tytuł wystawy fotografii polskiej artystki Bożeny Kraczkowskiej, którą dwa dni można było oglądać w Kulturstellmacherei.
Zdjęcia pokazują przemienioną przez śnieg i mróz w cudowny sposób naturę. Oczy artystki poprzez fotografie pokazują detale, których podczas normalnego spaceru nie zauważamy (...)
(...) Bożena Kraczkowska mieszka w Olsztynie i pracuje dla dużej gazety. Przez te dwa dni zdjęciom Bożeny towarzyszyły piosenki z płyty "Malachitowy las", której nie można w Niemczech kupić. W towarzystwie gitary głosem cichym, ale niezwykle wyrazistym Bożena zaśpiewała m.in. "Kawę blues", "Malachitowy las", "Pomalutku".
Podczas całego wydarzenia były pokazywane również filmy i zdjęcia z Barlinka. Można też było spróbować typowych potraw polskich."

Pod zdjęciem są same pochwały i niech-aj! tak zostanie :)

poniedziałek, 18 października 2010

wernisaż w Schneverdingen

i stało się - wernisaż wystawy "Bonbons, Bilder und Balladen" (cukierki, obrazy i ballady) odbył się i nawet się udał :)
Niemiecko-polska impreza trwała dwa dni. Wystawę otworzył Peter Plümer, sekretarz urzędu miasta Schneverdingen, szef Towarzystwa Niemiecko-Polskiego. Był też burmistrz Schneverdinge Fisz-Ulrich Kasch. W ogóle przyszło bardzo dużo ludzi. Dziewczyny - Asia i Ania - dzielnie mnie wspierały, szczególnie w językach obcych, bo ja to raczej do gadatliwych nie należę, a szczególnie nie gadam w językach obcych właśnie. Wobec takiego języka to nawet milczkiem się staję.
Ku mojemu zaskoczeniu na wernisaż przybył Gondrand de Bruycker (reżyser, artysta malarz) co wywołało niejakie poruszenie. Ja się nie poruszyłam, bo nie byłam świadoma, że przybył :). A tu po moich występach podchodzi do mnie szpakowaty mężczyzna i mówi, że moje zdjęcia są piękne, mój głos jest piękny i bardzo mu się wszystko podoba. Pomyślałam, że jest po prostu dobrze wychowany. Poprosiłam dziewczyny o pomoc w języku, bo pan coś zagaił o kawie, a jeśli chodzi o kawę, to ja zawsze! Widać miałam niewyraźną minę, bo mężczyzna się przedstawił:
- Nazywam się Gondrand de Bruycker.
- Bożena Kraczkowska - odpowiedziałam.
- Wiem.
I zaprosił nas na kawę do swojego atelier. Pojechałyśmy do niego na drugi dzień rano. Było bardzo miło :)
Wracając do wernisażu... wszystko zaczęło się 15 października (piątek) o godz. 18, zaś ostatni gość wyszedł na drugi dzień (sobota) o godz. 20.

a teraz krótki fotoreportaż przedstawiający nasze poczynania od pierwszych przygotowań, aż po wizytę w "Atelier de Bruycker"

miejscowy Heide Kurier zapowiedział wernisaż na pierwszej stronie :)

trzeba zapełnić ścianę po ścianie...

sztuka na miejscu :)

i to zdjęcie ładne i to niczego sobie, a ja muszę coś wybrać

próba mikrofonu, bo przecież będę śpiewać

moje Anioły - Ania i Asia (patrz witryna Galerii :) - wbijały gwoździe, zawieszały zdjęcia, drapowały tiule, po prostu czuwały :)

Asia kieruje ostatnimi poprawkami

a po pracy słodki relaks. Dużo? Eee taaaam :)

w wolnej chwili wpadłam w rzeźbę ("Wir" Peter Möller-Bredlow, Hamburg)

a bonbons i bilder czekają na gości, galeria w klimacie biało-czerwonym

i przybył ludzi tłum

wystawę "Bonbons, Bilder und Balladen" otworzył Peter Plümer

ja przemawiam, Asia tłumaczy

śpiewam, czyli balladen

goście dostali (na pamiątkę) moją płytkę CD "Malachitowy las"
kliknij TU i posłuchaj tytułowej piosenki

krótki wywiadzik dla miejscowej prasy

pamiątkowe zdjęcie (od lewej): Peter Plümer, Ania, Gondrand de Bruycker, ja, Fisz-Ulrich Kasch i Asia

w atelier Gondranda

teraz na kawę :)

kawa była dobra, bo mocna :)

i pamiątkowe zdjęcie w Galerii in der Kultur Stallmacherei

dziękuję wszystkim i do następnego!

niedziela, 10 października 2010

przepis na ciachooo

byłam w Mrągowie :) tuż po wschodzie
park się pokazał w takiej urodzie :)



Przepis na ciachooo

Zrobiłam dziś ciachooo, nawet wyszło. Oto przepis wierszowany od początku do końca (według receptury rodzinnej mamy Krysi) :

Składniki:
* 4 jaja
* szklanka cukru
* margaryna albo masło
* sól, owoce
* kwaśne jabłka
* mąka, żeby wyszło ciasto
(+ łyżeczka proszku do pieczenia)

wykonanie:
rondelek weź - wzięłam
i rozpuść tłuszcz – rozpuścięłam
wymieszaj to z jajkami, dodając sól z jabłkami

a teraz dodaj łyżkę proszku
i mieszaj, mieszaj, lecz po troszku,
by się nie ścięło, nie zgrudziło,
by wszystko gładko się skończyło.

Posmaruj blachę - smarowałam
i wyłóż ciasto - wyłożałam
aby wypełnić recepturę znajdź pegenige gazową rurę.

Zapal zapałkę – zapaliłam,
i włóż do rury – nie włożyłam,
bo, co tu gadać – zapomniałam za gaz zapłacić.
Chociaż chciałam!

morał:
przepis, reguła, receptura,
wszystko do bani, gdy pusta rura :)



troszku czubki przypieczone :)

piątek, 8 października 2010

procedura przeznaczenia (cz.2)



fragment opowiadania o tym samym tytule (cz.2)

(...) – Agata obudź się, wysiadka!
Bogna szarpnęła przyjaciółkę za rękaw. – Budź się, budź, wszyscy wysiedli!
Dziewczyny złapały walizki i zeskoczyły z podestu pociągu prosto w błoto. Czarna maź aż plasnęła. Nowiutka, kupiona specjalnie na wyjazd, kolorowa waliza Agaty też plasnęła.
- Jenyyy… czy tu nie ma normalnych peronów? – jęknęła boleśnie Agata.
- Są, tylko trochę dalej – odpowiedziała Bogna, próbując zachować spokój.
Przed dworcem stały dwa autobusy. Złapały swoje walizy i ruszyły w ich kierunku. Kółka grzęzły i chlupały, ale jakoś dociągnęły się do pierwszego autobusu. Kilka minut trwało zanim wsiadły do dobrego. Wreszcie znowu jechały. Czechy krajobrazowo niewiele różnią się od Polski, więc po kilku minutach widok za oknem wydał im się oczywisty. Po godzinie gapienia się na pola i lasy znowu siedziały w pociągu. Wreszcie jest – stacja Trutnov. Na bilecie, przy nazwie stacji docelowej, był jednak dopisek, którego na szyldzie dworca nie było.
- To nie tu, trzeba wysiąść na następnej stacji – zadecydowała Agata. – To pewnie jest tak jak u nas – Olsztyn Zachodni, Olsztyn Główny…
Pociąg ruszył. Szyld kolejnej stacji miał upragniony dopisek.
- To tu, wysiadamy! – zawołała Agata.
Wyskoczyły z pociągu. Prosto w trawę.
- Czemu te pociągi zatrzymują się za peronami? – zapytała Agata.
Nie czekając na odpowiedź  złapała swoją walizkę i pognała za pędzącymi wzdłuż wagonów ludźmi. Bogna zrobiła to samo, tyle że dużo wolniej. Wszyscy biegli do tego samego pociągu – jednego jedynego, który stał przed małą górską stacyjką.
- To na pewno nasz! – krzyknęła Agata.
- Mam nadzieję – zipnęła Bogna.
- Jest konduktorka, zapytam czy to do Jeleniej Góry!
- Dobra!
- Do Jeleniej Góry? !- krzyknęła Agata.
Konduktorka chyba nie usłyszała. Wymachując żółtą chorągiewką powtarzała swoje zaklęcia:
- Szybciej, szybciej! Nie czekamy!
Pociąg, którym przyjechały dziewczyny właśnie odjechał.
- Do Jeleniej Góry?! – powtórzyła pytanie Agata.
Konduktorka spojrzała na dziewczynę.
- Był wczoraj – spokojnie odpowiedziała. – Jeździ w soboty i niedzielę, następny za tydzień.
Po tych wyjaśnieniach jeszcze raz machnęła chorągiewką i wsiadła do pociągu. Drzwi zamknęły się z trzaskiem rozwalając procedurę przyszłości obu dziewczyn.
- Jak to był wczoraj… – ni to zapytała, ni stwierdziła Agata patrząc na oddalające się czerwone światełka pociągu.
- Co ona powiedziała? – spytała zziajana Bogna, która dopiero teraz dobiegła do Agaty.
- Był wczoraj – odpowiedziała Agata.
- Kto był wczoraj? – nie zrozumiała Bogna.
- Pociąg. Był wczoraj. Następny będzie za tydzień.
- Jaki znowu pociąg? Czemu jej nie zatrzymałaś. Trzeba było zatrzymać, bym dobiegła.
Agata dopiero teraz puściła walizkę. Dziewczyny usłyszały plaśnięcie. Tym razem Agata nie zwróciła na to uwagi. Usiadła na walizce wciskając ją w czarną maź. Słońce wyszło zza chmur. Zrobiło się ciepło. Agata spojrzała na pobliskie góry. Ładnie.
- Ej, ty – nie wytrzymała Bogna. – Co tak siedzisz? Co teraz?
- Masz te swoje plany! Te swoje filozofie! Przeszłość, przyszłość, przeznaczenie! Głucha jesteś? Nasz pociąg był wczoraj!
- Jak to wczoraj?
- No jednak głucha! Wczoraj. Ten twój pociąg do Jeleniej Góry, wyobraź sobie, jeździ tylko w soboty i w niedziele. A dziś co mamy?
- No co mamy?
- No jaki dziś dzień jest?!
- Poniedziałek.
- Łał! Super! Dziś jest poniedziałek!
Bognę aż zgięło. Cały jej plan sprawnego wydostania się z Czech do Polski, cała procedura przyszłości legła w gruzach. Runęła jak na czyjeś zamówienie. (…)

czwartek, 7 października 2010

poniedziałek, 4 października 2010

w rocznicę śmierci Janis Joplin




kliknij w "trójkącik" albo TU i posłuchaj mojej Róży


Lubię jeździć do pracy autobusem, bo jeśli nim jadę, to znaczy, że mam czas. A jak mam czas to sobie myślę. Albo dzwonię do przyjaciół i pytam:
- Co u ciebie słychać przyjacielu?
A przyjaciel odpowiada:
- Dzięki, wszystko dobrze, a co u ciebie?
A ja wtedy mu odpowiadam, że wszystko dobrze, wszystko stare – ja stara, pies stary, kot ten sam. I tak sobie rozmawiamy.
W październiku zawsze staram się pamiętać o Janis, bo też jest przyjacielem. Jednak do niej nie zadzwonię. Nie żyje od 40 lat.
Kilka dni temu na jednym z portali społecznościowych ktoś zawiesił wywiad z Grace Slick.
W latach 60. Grace była wokalistką m.in. The Great Society, Jefferson Airplane, Jefferson Starship - piękna, drobna, czarnowłosa hipiska z mocnym głosem. Dziś wygląda zdumiewająco inaczej. Obejrzałam ten wywiad i od razu wyobraziłam sobie jak też wyglądałaby dziś Janis. Co by nam wyśpiewała.
- Nic by nie wyśpiewała, bo nie żyje – sprowadziła mnie na ziemię rzeczywistość. - I nie ma co gdybać, bo nawet gdyby żyła, też by ci nic nie wyśpiewała. Tak jak wielu innych, których czas skończył się w latach 70.
Może i racja.
Dziś mija czterdziesta rocznica śmierci Janis Joplin. Odpalam Perłę i jadę do studia Cezarego Majkela Makiewicza :)
Bo zrobiłam sobie przyjemność i nagrywam swoje piosenki.
W rocznicę śmierci Janis Joplin.