niedziela, 31 maja 2009

las moim okiem


ale mi się udało zrobic fotkę :) tym razem jest to las.
W LawendowymLesie wreszcie zamieściłam obiecane dmuchawce w deszczu - zapraszam :))

piątek, 29 maja 2009

Anastacia Absolutely Positively

i jeszcze piosenka
absolutnie pozytywna
i niech to będzie motto na cały sobotnio-niedzielnik
dobrego dnia!
absolutely na żywo! :)

środa, 27 maja 2009

śmierć dżdżownicy

Rysunki (specjalnie do "Śmierci dżdżownicy") wykonał Jarosław Szarabajko

(Sztokholm 1993 r.)
Jeszcze kilka dni temu pogoda była zupełnie niegrudniowa. A może tylko trochę niegrudniowa.
Niedziela. Od rana padał deszcz. I to nie jakaś tam mżawka tylko rasowy, parasolowy deszcz.



Dudniło o blachy i chlupało w butach przechodniów, którzy korzystając z przedświątecznej niedzieli handlowej biegali po ulicach, niezorganizowani, wpadając na siebie i do sklepów wypchanych towarem.
Mnie także się udzieliło. Zaczęłam biegać zaraz po porannej kawie. Z tym że ja oczywiście byłam zorganizowana i dokładnie wiedziałam dokąd biegnę i po co. Biegałam więc z parasolem, a z witryn sklepowych mrugały na mnie bałwany. Albo Mikołaje, albo zajączki czy krasnoludki. Nie tyle one mrugały, co raczej ich nosy, oczy, guziki i wszystko to, w co udało się dekoratorom wcisnąć żarówkę.
Zatem bałwany na mnie mrugały, a ja ochlapywałam sobie tył płaszcza. Nie ma co gadać - zawsze zazdrościłam wszystkim czystym plecom. Ja, gdy przyszło mi iść w deszcz ochlapywałam się błotem od łydek aż po kołnierz. I gdy tak biegałam, dostrzegłam między płytkami chodnika rozpaczliwie wijące się dżdżownice. Rozciągały się i ściągały pełzając w rozwodnionym błocie. Ich rozmoczone, różowe ciałka nie były wcale zjawiskiem nienormalnym, choć przecież o tej porze roku nie powinny taplać się w wodzie. Ale się taplały i nikogo to nie obchodziło. Mnie pewnie też by nie obeszło, gdyby nie dzień następny.
Otóż w nocy na mój kawałek Ziemi spadł śnieg. Spadła też temperatura. Ubrałam się ciepło i wyszłam w czarny poranek. Wsiadłam do podmiejskiego pociągu i przez godzinę czytałam, słuchałam muzyki i zerkałam w okno. Zamiast ośnieżonych drzew, w czarnej szybie odbijała się pomarszczona, blada i brzydka twarz. Moja twarz. Jeszcze raz zerknęłam w szybę i westchnęłam. Wschód słońca zazwyczaj usypia ludzką rozpacz, uśpił w końcu i moją. Wraz ze wschodem twarz znikła. Jeszcze kilka razy zerknęłam w szybę, ale widziałam już tylko ośnieżone lasy. Wreszcie pociąg zatrzymał się na małej stacyjce.

– Tak na pewno wygląda koniec świata – mruknęłam. Z półotwartych ust buchnęła para. Weszłam do wiaty. Wewnątrz nie było śniegu za to na ścianie dostrzegłam rozkład jazdy. Pociąg powrotny miał być o 11.10. Powtarzając w myślach godzinę spojrzałam pod nogi. Tuż obok mojej lewej stopy leżała dżdżownica. Trąciłam czubkiem buta jej wykręcone ciałko. Dżdżownica przesunęła się o kilka centymetrów, ale nie zmieniła kształtu. Bardzo delikatnie nadepnęłam jeden z końców żyjątka. Drugi koniec leciutko się uniósł.
- Jak patyk – jęknęłam.
Było pewne - dżdżownica nie żyła.

- I po coś ty wylazła na ten mróz? – znowu jęknęłam i ruszyłam w kierunki biura, w którym od nowego roku miałam odbywać staż.
Biuro było oddalone od stacyjki o jakieś dziesięć minut swobodnego marszu. Dzisiaj szłam załatwić formalności. Kadrowy był bardzo miły i po krótkiej rozmowie poczęstował mnie kawą. Potem był jeszcze milszy i poprosił o pomoc w porządkowaniu papierów. Spojrzałam na ogromną szafę wychaną segregatorami. Słońce z trudem toczyło się nad horyzontem, by po kilku godzinach osiągnąć pułap drzew. Ołówki kadrowego, które dostojnie sterczały z kubeczka made in IKEA, rzucały teraz cienie aż na szafę. Cień kubka kończył się na podłodze.
Po godzinach przewracania kurzu wyszłam na zewnątrz. Niebo przykryły ciężkie, sine chmury. Po mrozie i śniegu śladu nie było. Teraz na mój kawałek Ziemi leciała deszczowo-śniegowa papka, która po zetknięciu z czymkolwiek, natychmiast zamieniała się w wodę. Ponieważ papka stykała się wyłącznie ze mną już po chwili byłam jak ta chmura ciężka i sina. Przyspieszyłam. Weszłam do wiaty. Było mi bardzo zimno. Nienawidzę zimna i mokrych ubrań. Nienawidzę czekania. W ciemnościach wypatrywałam świateł pociągu. Bardziej czułam niż wiedziałam, że stoję w wodzie. Jasne było, że spadająca z chmury papka stykała się nie tylko ze mną. Teraz ciężkimi, pojedynczymi kroplami spadała na blaszany dach budy i z głośnym ciurkaniem spływała na ziemię. Nienawidziłam tego ciurkania. Spojrzałam pod nogi. W żółtym świetle ulicznej lampy dostrzegłam własne stopy. Tkwiły w dużej kałuży. Jednak nie to mnie zmartwiło. Obok mojego buta coś pływało. Schyliłam się i ujrzałam wyprostowane ciałko długiego żyjątka. Blade i rozmoczone.
- Dżdżownica, psia krew! – jęknęłam i szturchnęłam ją czubkiem buta.

Ciałko zafalowało w brudnej wodzie, przeturlało się kilka razy i zawisło w bezruchu.
– I po coś ty w ogóle wyłaziła z ziemi?! – zaczynałam się wściekać. – Teraz jest dokładnie tak, jak wczoraj tylko o jedną, cholerną dżdżownicę mniej. A wszystko przez kilka godzin mrozu. Niepotrzebny mróz. Niepotrzebna śmierć dżdżownicy!
Poirytowana wtuliłam twarz w wilgotny szalik, skuliłam się w wilgotnej kurtce i uciekłam pociągiem w ciemność. Nie patrzyłam w szybę. Wschód słońca miał nadejść jutro.


Rys. Jarosław Szarabajko, architekt :)

czwartek, 21 maja 2009

Maryla i Rafał Gdy się znajduje przyjaciela



...i słowo słowa się nie boi, obrus się bieli, chleb się kroi...
usłyszałam dziś piosenkę :) Słyszałam ją już kilka razy, ale dziś usłyszałam w sposób rzeczywisty :)

wokal: Maryla Rodowicz, Rafał Olbrychski
słowa: Wojciech Młynarski

muzyka: Rafał Olbrychski
kliknij, żeby posłuchac
fot. Kasieńka
źródło: www.marylarodowicz.pl

poniedziałek, 18 maja 2009

mlecz, czyli mniszek lekarski

Pozdrawiam miłośników dobrej fotografii :)
Specjalnie dla Was zawieszam tę fotkę. To jest mlecz cha, cha!, czyli mniszek lekarski. Ładnie teraz przekwitają i o poranku wyglądają naprawdę piiijęęęknie. Znalazłam takiego jednego zroszonego przyłożyłam oko i... się wywaliłam, cha, cha! i takie coś wyszło. Przekwitły mlecz to ta biała mgiełka w prawym dolnym rogu :). Może wieczorem więcej zawieszę w LawendowymLesie. Pozdro na cały dzień, będzie ładny :))



wtorek, 12 maja 2009

Furtki trzy - od wiersza do piosenki

Muzyka, słowo, obraz - ważne aspekty mojego życia. Słucham bardzo różnej muzyki, czytam przeróżne "słowa" i wiele obrazów przykuwa moją uwagę. I nie staram się rozumieć, czemu akurat ten dźwięk, barwa, głos, zdanie czy rym zatrzymują mnie na dłużej. Bo jaki może być powód wsłuchiwania się godzinami w "Rid of Me" PJ Harvey czy w koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowcza? Tak jest i koniec, i kropka.

Maryla Rodowicz jest jednym z tych głosów, które też sobie upodobałam. Z Janis Joplin i Ettą James tworzą "moją" wyjątkową trójkę wokalistek.

Janis to emocje bez cieni - życie albo śmierć! Wybrała śmierć.

Etta roztacza aurę, robi z publicznością co chce, a chce jej się zawsze. I zawsze przy tym dobrze się bawi. Humor, fantastyczne wyczucie klimatu i mimo wszystko łagodność. Wybrała trwanie.

Maryla to barwa. Ma też wyjątkową intuicję i tzw. nosa do piosenek. Nie śpiewa piosenek, ona je tworzy (ale nie improwizuje). Maryla wybrała życie. Na dłużej spotkałyśmy się, kiedy pracowała nad płytą "Jest cudnie". Przysłała mi demo jednej z piosenek i poprosiła, żebym coś do tego napisała. Napisałam kilka tekstów, ale w końcu Maryla wybrała jeden z moich wierszy i zasugerowała, żeby z treści tego wiersza zrobić tekst. Tak oto z wiersza "Zatrzasnęłam w sobie drzwi" powstała piosenka "Furtki trzy".
(płyta "Jest cudnie", Sony&BMG maj 2008).

"Zatrzasnęłam w sobie drzwi" /wiersz/
Zatrzasnęłam wszystkie drzwi i nie ma powrotu.
Nie ma "razem", nie ma "my" - korytarz bez kroków.
Rower trzeszczy pustką kół, bo marzy o parku.
Zatrzasnęłam wszystkie drzwi, nawet te od barku.

Zatrzasnęłam furtki trzy do mojego raju.
Zatrzasnęłam wszystkie drzwi.
Zatrzasnęłam w maju.
I choć fiołki kwitły ech!, jak tylko potrafią.
Zatrzasnęłam wszystkie drzwi i zaparłam szafą.

Nie ma ciebie, nie ma mnie.
Szyszki pospadały.
Nie pozostał nawet cień po tobie mój mały.
Nie pozostał tępy nóż, ani pół łyżeczki.
Szybko zajął blady kurz miejsce twojej teczki.

Nie ma ciebie, nie ma mnie.
Niech mnie nikt nie budzi.
O miłości ptak się drze w parku pełnym ludzi.
Na motyle przyszły dni, lecz one umarły...
Zatrzasnęłam w sobie drzwi, żeby się nie darły.

"Furtki trzy" /piosenka/

zw.1
Do raju furtki trzy zamknęłam w maju i...
zatrzasnęłam wszystkie drzwi, nawet te od barku.
A fiołki kwitły ech i zapierało dech.
Zakwitły nawet stare bzy, one to potrafią

ref.
Nie został nawet kurz,
łyżeczki pół, czy tępy nóż
po tobie, mój mały.

zw.2
Zamknęłam furtki trzy, zaparłam szafą i...
zatrzasnęłam w sobie drzwi, nie ma rady na to.
Choć w parku ptak się drze, bo przecież swoje wie,
telefony milczą i niech już tak zostanie.

ref.
Nie został nawet kurz
łyżeczki pół czy tępy nóż
po tobie mój mały.
Już nie ma "razem", "my".
Zamknęłam w sobie wszystkie drzwi.
Szyszki pospadały.










poniedziałek, 11 maja 2009

białe kwiaty i nowe dęby

teraz jest najładniej, zieleń taka zielona :) zapraszam do moich nowych galerii w lawendowymlesie, (latające kizie-mizie - takie coś puchate udało mi się zdjąc, białe kwiaty, nowe/stare) w miłego patrzenia, miłego maja :)

piątek, 8 maja 2009

w cieniu nieba

Koniec quizu, czas minął! Dzięki wszystkim za udział w zabawie - 5:3 dla Maryli, no ale i reprezentacja FanKlubowa była mocna.
W nagrodę wiersz. Dla wszystkich. Wczoraj Perła mnie natchnęła: najbardziej to bym chciała wiersz - powiedziała. Bardzo proszę. Mam tylko jedną prośbę - Perła zrób to niego ilustrację. Zrobisz?

na razie zawieszam kwiat :)

Miłości niewiele trzeba
ot, chwila w cieniu nieba
ot, chwila krótka, mała,

by miłość nam się stała.
By stała się wiecznością,
zwyczajną koniecznością
do życia.

Jak powietrze
wdychane w gwarnym mieście.

Miłości niewiele trzeba
ot, chwila w cieniu nieba

ot, chwila w twojej dłoni,
policzek tuż przy skroni
i myśli się szukają,

mieszają, zatracają!
I czekam, czekam, czekam,
i życie nie ucieka :)

rys. Joanna Stebnicka
(bo Asia narysowała :) dzięki



środa, 6 maja 2009

Maryla Rodowicz i Janis Joplin

Obie Gwiazdy znane są z ogromnego poczucia humoru. Ale która z nich ma większą fantazję?


na najCOOLowszy komentarz i uzasadnienie czeka nagroda (i nie będzie to papierowy widelec :))

sobota, 2 maja 2009

moja miłość jest jak ja

Ania znowu napisała muzykę, zaśpiewała, nagrała i przysłała MP3 :) lubię ludzi, którym się chce i zawsze do chcenia namawiam.
Tych muzyk napisała już do pięciu wierszy :), co mnie cieszy. Będę zawieszać w malachitowym. Niech las śpiewa.
muzyka: Ania Zamora
słowa: Bożena Kraczkowska

i tak oto dobiegła końca kolejna poetycka dobra-noc :) dzisiaj jadę na ryby :)
grająca szafa:
kliknij, żeby posłuchać Moja miłość jest jak ja
kliknij, żeby posłuchać Malachitowy las