sobota, 27 sierpnia 2011

w kapuście, czyli (a)polityczna sprawa zielonego pomidora

Rzecz dzieje się w piwnicy, (a)politycznych spraw dotyczy :)

Zielony pomidorek zakochał się w kapuście.
Kapusta nań spojrzała:
- Nie jesteś w moim guście.
No... gdybyś był czerwony, to całkiem inna sprawa.
Z czerwonym, mój maleńki, dopiero zabawa!
Z czerwonym i kapuśniak i bigos, i gołąbki.
Zielony cóż..., zbyt młody, by zmieniać swoje grządki.
Zbyt młody i zbyt głupi, by zrywać się z szypułki –
tak rzekła mu kapusta zerkając z drugiej półki.

Pomidor się zamyślił i wypiął dumnie brzuszek.
- Gdy będę dość czerwony w bigosie mnie uduszą?
Gdy będę dość dojrzały karierę zrobię w wazie?
Ooo... nigdy! Ooo... przenigdy! Niedoczekanie wasze!
Na wieki już zostanę zielonym! Niech tak będzie!
To rzekłszy wlazł na półkę i zasiadł... w pierwszym rzędzie.

Stąd wniosek dziś wywiodę, bo wniosek się należy:
czerwone pomidory w kapuście, to... frajerzy :)

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

moja żaba śniadaniowa

moja żaba śniadaniowa, fot. kr

poniedziałek... hm..., o czym tu napisać? Szukam natchnienia w mojej żabie śniadaniowej.
- Nie, nie, na mnie nie patrz! - krzyknęła żaba, przewracając oczami. - Po prostu nie masz nic do powiedzenia!
- Dobra, dobra... - odpowiedziałam. - Ty... żabo jedna...
I od razu przypomniało mi się, jak w szkole podstawowej, pani od j.polskiego zadała nam pracę domową, która polegała na... pisaniu pamiętnika. Słabo mi szło pisanie, ale do zadania podeszłam ambitnie. Kupiłam zeszyt w kratkę (32-kartkowy, nowy długopis i zabrałam się do "zapamiętnikowywania" kartek. Nowy papier pachniał nowym papierem... Lubiłam ten zapach. Na niebieskiej okładce napisałam — "PAMIĘTNIK". Otworzyłam zeszyt, w górnym rogu napisałam datę, godzinę i... już. Nie wiedziałam o czym mam pisać. Że obudziłam się i zjadłam śniadanie? Banał taki... 
Myślałam, myślałam i im dłużej myślałam, tym bardziej nie wiedziałam. W końcu zdenerwowałam się, zamknęłam zeszyt i dostałam dwóję. Tak skończyła się moja pierwsza próba pisania. 
I dzisiaj, kiedy patrzę na tę moją śniadaniową żabę, dochodzę do wniosku, że ta dwója była właściwie wielkim sukcesem, bo czasem warto nic nie napisać, niż napisać nic.

wtorek, 16 sierpnia 2011

nieodwracalne czucie głupkowate

nieokiełznana nieodwracalność
fot. Bożena Kraczkowska

Wypatrzyłam w sklepie dwie bluzeczki. Zdjęłam je z haczków i poszłam do przymierzalni. Tam zdjęłam z siebie stare uranie i włożyłam nowe (żeby sprawdzić czy mam ten lajtowy rozmiar. Bluzeczki okazały się OK, więc z powrotem włożyłam stare, a nowe wrzuciłam do koszyka i ruszyłam w półki (bo to w markecie było). Chodzę tak sobie, chodzę... patrzę w prawo, patrzę w górę, szukam makaronu... Aż tu nagle starszy pan puka mnie w ramię i mówi:
- Na lewą stronę.
Spojrzałam na lewą i pytam:
- A co tam dają?
- Starszy pan podszedł bliżej, pociągnął za nitkę zwisającą z mojego rękawa i rzucił krótko:
- Szwy.
Patrzę na rękaw, a tam ze szwów nitki zwisają. Zrobiłam się czerwona, szurnęłam koszykiem i dawaj z powrotem do tej przymierzalni. Ochroniarz, który pilnował wejścia, spojrzał na mnie podejrzliwie. I to właśnie wtedy, po raz pierwszy, poczułam się głupkowato. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć mu, ale wydało mi się to tak bezsensowne, że w końcu nic nie powiedziałam. Postawiłam przy nim mój koszyk i weszłam do środka. Ledwie zaczęłam odwracanie na prawą, gdy drzwi się uchyliły i do przymierzalni zajrzał ochroniarz:
- A co pani tak tu... bez niczego weszła?
- Bo się ubieram.
- W co?
Po raz drugi poczułam się głupkowato. "Za złodziejkę mnie wziął, jenyyy... jak nic za złodziejkę" – pomyślałam i rzuciłam przez gołe ramię: - W stare ciuchy się ubieram!
- A gdzie są nowe? - nie odpuszczał ochroniarz.
"Jaki solidny – pomyślałam i znowu zrobiłam się czerwona - no za złodziejkę mnie wziął cholera!"
- Nowe w koszyku na zewnątrz – odpowiedziałam spokojnie.
- To co pani ubiera?
- Stare ciuchy ubieram, bo jak przymierzałam nowe, to się ubrałam na lewą stronę i teraz odwracam.
Ochroniarz uniósł podbródek jakby chciał przytaknąć, ale nie przytaknął i zniknął. Wiedziałam, że nic nie zrozumiał. Odwróciłam ubranko i wyszłam z przymierzalni. Ochroniarz cały czas na mnie patrzył. I to patrzył jakoś tak... z góry. Po raz trzeci poczułam się głupkowato.
"Jenyyy... - pomyślałam - zawsze tak mam, nawet jak jestem w lesie."
Bo kiedyś o świcie poszłam z psem do lasu i spotkałam starą kobietę z kijem i z wypchaną siatą. Zbierała grzyby.
- Jak tam, są grzyby? - zagaiłam rozmowę. Wiedziałam, że są, bo ta siata wypchana...
Staruszka uniosła głowę, wyprostowała się, spojrzała na mnie nieprzyjaźnie i machnęła kijem tak, jak się kijem mach.
- A gdzie tam pani, nie ma! - rzuciła.
I wtedy właśnie poczułam się głupkowato. Głupkowato, bo przecież widziałam tę siatę pełną grzybów. Staruszka najzwyczajniej w świecie nie chciała mnie w tym lesie. Głupie uczucie, gdy się wie, że nie jest się chcianym. W lesie. Byłam dla niej złodziejem. Złodziejem jej grzybów.
>>>>>
Oczywiście takie odczuwanie głupkowatości jest, w moim przypadku, procesem nieokiełznanie nieodwracalnym, więc już z tym nie walczę.To ja czuję się jak natręt, to ja czuję się jak złodziej, bo to w końcu ja nie patrzę, w co się w lesie ubieram. Przy czym "las" i "ubieram się" w sposób oczywisty nie dotyczą wyłącznie lasu i ubrań :)
Dziękuję.

niedziela, 14 sierpnia 2011

BÓL SIĘ!

"Kobiety na głowie" / olej / Galeria Marioli Żylińskiej-Jestadt

- Gdzie jest apteka?! Gdzie apteka!
BÓL się rozkręca i się wścieka.
SIĘ zaś nie robi nic.
SIĘ próżnuje.
Gdy BÓL się wścieka,
SIĘ nic nie czuje...

(SIĘ - zaiks Edward Stachura)

wtorek, 9 sierpnia 2011

cholesterol się nie rymuje



od kilku miesięcy walczę z cholesterolem, bo mój przekroczył górne normy dopuszczalne w stylu alarmowym(!) Brukselka, kalafiory, blade mięsko, suche mięsko, bezmięsko... przed urlopem zrobiłam badania, żeby sprawdzić, czy już mogę jeść. Badania miały trafić prosto do lekarza. Ja, choć z oporami, do lekarza trafiłam, ale mój cholesterol nie. Otóż badania zaginęły i trzeba je powtórzyć(!). A tu wszystkie ryby Bałtyku i oceanów ościennych w panierkach, kebaby jak góry lodowe no i te fryty na patyku, jenyyy... co sięgnę po widelec, to z aureoli słyszę gromkie:
cholesterol, cholesterol!
wreszcie po dwóch dniach stwierdziłam, że na wczasach NIC do cholesterolu nie przystaje, NIC się z nim nie rymuje i zaczęłam jeść - panga, halibut, karmazynek, maślana... dzwony dzwonią, a ja kawa biała, czarna kawa, kawa biała... ptyś. Jakie to miłe!
podsumowując - wiersz napisałam:
cholesterol, cholesterol...
z nim się nie rymuje NIC!
koniec wiersza.
Miłych wakacji, wolnych wakacji!

środa, 3 sierpnia 2011

walcz-yk z cz-kawką


piękny był rzepak tej wiosny :)
fot.kr

napisałam piosenkę bez melodii, tzn. melodię ma w sobie, ale nie ma muzyki. Może Tobie Zamorniku przypasi i napiszesz do tego jakieś dźwięki? :)

"Walcz!-yk z cz-kawką"

zw.1
Tylko raz albo dwa los uśmiecha się do nas,
więc za skrzydła go łap i do siebie przekonaj.

zw.2
Walcz-yk ten, to nie gra, walcz-yk nie jest zabawą,
Walcz-yk na cztery pa w kołyszącej się trawie...

ref.
A ty mi nie wciskaj kawałków o życiu,
o piekłach i niebach w zacisznym kąciku.
Aniołom wypowiem mieszkanie na Ziemi,
nim wyznam zbyt szczerze: nic nie wiem, nic nie wiem...

zw.3
Walcz-yk ten - barwny szum, dwa bonusy w kieszeni!
Najpierw łzy, teraz rum płynie w żyłach - żyjemy!

zw.
Taki walc – raz, dwa, trzy nie umiera! Nie dusi!
Gdzie ten bryk, gdzie ten rym... odwołanie do duszy?

ref.
A ty mi nie wciskaj kawałków o życiu,
o piekłach i niebach w zacisznym kąciku.
Aniołom wypowiem mieszkanie na Ziemi,
nim wyznam zbyt szczerze: że nie wiem, nic nie wiem...

i po rzepaku...
fot. kr