niedziela, 17 września 2017

Ktoś zawsze jest blisko


Było ciemno, kamienie lśniły w trupim świetle latarni. Ktoś świętował ważną datę i  niebo rozdzierały błyski rac. Przy koszu na śmieci stała kobieta.  
- Ktoś zawsze jest blisko -  powiedziała. - Ktoś zawsze jest blisko... - powtórzyła.
Rozejrzałam się. Nikogo oprócz nas nie było. Serce mi łomotnęło i odbiło się grzmotem gdzieś z lewej strony mózgu.
Myślałam, że ot, stoi sobie kobieta, pali papierosa przy koszu, przy którym Unia Europejska pozwala palić. I tyle. Więc to jej "ktoś zawsze jest blisko" nieźle mnie wystraszyło. Wtuliłam się w mrok niszy zabytkowej kamienicy.  

Kobieta była niska, miała jasne, długie włosy. Nie pasowała do tego miejsca. I te klapki. Białe, szpitalne klapki. Latem jest ich pełno w sieciówkach, ale tu, we wrześniu? W sercu starego europejskiego miasta?
Spojrzałam na zegarek. Była 20:42. Miałam tę noc spędzić w hostelu "pod lawendowym łukiem". Wypiłam drinka i wyszłam na zewnątrz. Żeby zapalić. Ona już tam była. Stała w deszczu przy unijnym koszu na śmieci.
- Ktoś zawsze jest blisko - powiedziała.
Nie mogła mnie widzieć. Nie mogła słyszeć. A jednak pomyślałam, że mówi do mnie.   

Warszawa. Ulica Jezuicka 2. Tu, w 1944 stała powstańcza barykada. Tu w 83 milicjanci zabili Grzegorza Przemyka.

A ja właśnie wróciłam od przyjaciółki. Zjadłyśmy kurczę pieczone, pogadałyśmy. Lubię "pogadać". Więc wróciłam, dopchałam się jeszcze bułkę z szynką, wypiłam drinka i wyszłam zapalić.

Co jest ciekawego w bułce z szynką? Nic. Ale ta kobieta...

"Ktoś zawsze jest blisko" było tak wyraźne. Spojrzałam w górę. Wszystkie okna były ciemne. Jakieś biura czy co? Na gzymsie spały gołębie. Tuliły się do siebie, jak stęsknieni kochankowie. "Trzymajcie się! Aby do świtu!" - pomyślałam do zmokniętych ptaków.

Kobieta rzuciła peta na mokre kamienie i ruszyła w moją stronę. Przykleiłam się do muru, jak się cień przykleja.
- Ktoś zawsze jest blisko - powiedziała mijając mnie-cień.
Jeszcze coś tam mruczała, ale nie zrozumiałam już ani jednego słowa. Widziałam jak wchodzi pod "lawendowy łuk",
a potem znika w wilgotnym mroku.  
- Ktoś zawsze jest blisko! - prawie krzyknęłam. 
Wtedy dostrzegłam ten ognik papierosa. Tlił się w niszy kamienicy naprzeciwko. Serce znowu łomotnęło i znowu odbiło się grzmotem gdzieś z lewej strony mózgu.
Staliśmy tak naprzeciw siebie - cień i ognik.
Ktoś zawsze jest blisko...

Warszawa 2017