/ Cykl: blizny/
Nie droga mnie bawi, lecz jej rozwidlenia,
dochodzę do nich często.
Po prawej grobla, po lewej ścieżka z
alternatywą krętą.
Zacznę od prawej, potem zawrócę i sprawdzę
tamtą drugą.
Idę, więc idę – świerszcze marudzą,
zielone mchy pachną miętą.
Idę więc dalej, dzięcioł na dębie, ruda terkocze w koronie
i jakoś nudno się robi, drętwo i nadal
pustkę mam w głowie.
Zatem – zawracam, żeby tą drugą wejść do
starego lasu.
Po kilku metrach błotna kałuża, jak ją
przeskoczyć bez kasku? 😊
Boczkiem, więc boczkiem, przez ostre
trawy, grząskie wąwozy omijam.
Idę więc dalej, rozwijam myśli, listek
goryczki rozwijam.
Idę, więc idę, rowy-przestrogi, wiatr
świszczy porywisty.
Nie rezygnuję, marzę o kawie i nagle dół
kamienisty.
Idę więc dalej.
– Przestań rymować! – wrzeszczę, ocieram
czoło.
Jeszcze przed siebie, kawałek jeszcze…
Wiatr cofa każde słowo.
Czy ścieżka gładka w mlecznych poduchach, czy grzęzawisko lepkie,
wybieram zawsze według zasady – miody czy
smaki cierpkie?
Tak, lubię czasem przeczołgać duszę, a
moja nie chce mało.
Żeby na końcu wspólnej wędrówki zawracać jej się nie chciało. 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz