sobota, 1 listopada 2014

podróż sentymentalna do Świdnika i Czajęcic

Przy okazji wyjazdu na 18. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie (24.10.2014), odbyłam dawno planowaną podróż do lat dzieciństwa. Zaplanowane miałam trzy spotkania autorskie – w rodzinnym Świdniku, w Ostrowcu Świętokrzyskim i w Krakowie. Odwiedziłam więc Świdnik – miasto, w którym się urodziłam, a które opuściliśmy w 1969 r. Minęło 45 lat! :)
Panie Ula i Hania, przyjaciółki moich rodziców z czasów, gdy pracowali w WSK Świdnik, oprowadziły mnie po starych miejscach. Jakie zmiany? Na moim podwórku wyrosło nowe osiedle. Osiedle wchłonęło trzepak i skrzynię z piaskiem – najlepsze miejsca zabaw urwisów lat 60. Trzepak – wiadomo - wzloty i upadki. A skrzynia? Była ogromna, zbita z desek i obita blachą. Świetnie nadawała się na... czołg :) Akurat telewizja emitowała przygody czterech pancernych i psa, więc wszyscy siadaliśmy na tej skrzyni albo chowaliśmy się do środka i byliśmy słynnymi pancerniakami.
Klapa skrzyni była zamontowana skośnie, więc dodatkowo świetnie się po niej zjeżdżało. Ileż było radości z takiej jazdy! Tylko rodzice się nie cieszyli. Gwoździe, którymi była przybita blacha rwały ubrania, a czasem boleśnie raniły. Obowiązywał więc ogólny zakaz zbliżania się do skrzyni. Ale co tam zakazy!
Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Sławińskiego 1 (obecnie Niepodległości). Wzdłuż ulicy rosły ogromne, sięgające nieba topole. Nie ma po nich śladu. Ich miejsce zajęły klony. Nie ma też kiosku z gazetami, w którym kupowałam tacie papierosy marki "Giewont".
Bloki łączyły bramy. Bramy też sięgały nieba i takie pozostały do dziś. Nasz dziecięcy, podwórkowy świat miał się kończyć właśnie na tych bramach. Mogliśmy się w bramach bawić, ale nie wolno nam było przechodzić na ich drugą stronę. Bo po drugiej stronie rozpościerał się wielki i groźny świat – ruchliwa ulica, sklepy. A jeszcze dalej, po drugiej stronie ulicy też były bloki z takimi samymi bramami. Musiałam sprawdzić jak wygląda świat za tamtymi bramami. Zorganizowałam więc wyprawę. Zebrałam najbardziej odważnych pancerniaków i przekroczyliśmy granicę bramy. Przekroczyliśmy wszystkie granice... Pół Świdnika nas szukało, ale warto było – świat za tamtymi bramami był inny. I tak mam do dziś - lubię odkrywać, sprawdzać, zaglądać na drugą stronę :)
Po 45 latach przywiozłam do Świdnika swoje książki. Spotkałam się z dziećmi moich ówczesnych rówieśników. Na spotkanie w bibliotece przyszli koledzy moich rodziców, przybył wiceburmistrz Świdnika Andrzej Radek - mój kolega z dzieciństwa. Po spotkaniu pani Ula zaprosiła nas na swoje słynne pierogi. Były rzeczywiście pyszne. Obiecałam, że wiosną tu wrócę i wrócę :)
zapraszam na fotoreportaż z mojej podróży sentymentalnej do Świdnika

ul. Niepodległości w Świdniku (niegdyś Sławińskiego), kiedyś wzdłuż tej ulicy rosły wysokie do nieba topole
brama mojego dzieciństwa. Tutaj deszcz nigdy nie padał :)
z moimi przewodniczkami, przyjaciółkami rodziców - panią Ulą (z lewej) i panią Hanią (z prawej)
na moim podwórku wyrosło osiedle
mieszkałam w tym bloku, na drugim piętrze
sklep Społem był tu zawsze, znikły topole, zniknął trzepak, a sklep pozostał :)
klatka schodowa bez zmian, te same schody i poręcz
przetrwało kino "Lot", to tutaj śpiewała Kasia Sobczyk, a my z dzieciakami leżeliśmy z uszami przy ścianie myśląc, że coś usłyszymy. Rodzicom nie przyszło do głowy szukać nas tutaj. Kiedy oni biegali po mieście, my spokojnie wróciliśmy do naszej bramy i tam nas zastali.
w drodze do Ostrowca Świętokrzyskiego zatrzymałyśmy się w Dworku Lachowicze znanym jako Lachowiczówka w Grzegorzowicach. Na progu powitała nas pani Beata, niesamowita osoba. Polecam to miejsce - http://www.dworeklachowicze.pl/index.php.
śniadanie o świcie w Lachowiczówce - wszystkie produkty zaczynając od chleba, poprzez masło, dżemy, sery, wędliny, ogórki, a na mleku i jajkach kończąc są miejscowej, domowej, regionalnej produkcji. Przepyszne.
w Lachowiczówce
w drodze na spotkanie w Ostrowcu Św. odwiedziłam Czajęcice. Tu mieszkali moi dziadkowie, tu był sad. I tu rozgrywa się akcja moich powieści dla dzieciaków
"Szarotka" w Czajęcicach - miejsce dziecięcych wypraw. Tu znajdował się sklep, a w nim jajka, chleb, dzwonki do rowerów i same rowery, czajniki, szklanki nawet motory. Uwielbiałam przychodzić tu z babcią, bo zawsze mi coś kupowała :)
odnalazłam miejsce, gdzie było gospodarstwo moich dziadków (ten żółty dom był kiedyś z bali), niestety, nie ma już sadu, który opisałam w "Turkusowych wiśniach" i "Tajemnicy studni babci Augusty"
obiecałam, że tu wrócę i wrócę :)

1 komentarz:

zamornik pisze...

Oj widzę Gwiazda, że faktycznie odbyłaś podróż sentymentalną. Jak Cię znam to nie był jedyny przypadek kiedy rodzice zachodzili w głowę co tym razem??? Fajnie tak czasami powspominać- buziaki