Mariusz Szwonder (Fundacja Mam Marzenie) zaprosił mnie do swojego nowego, audiobookowego projektu. Zaproszenie przyjęłam i umówiliśmy się na wieczorne nagrywanie. Pojechałam. Szłam przez osiedle, gdy nagle usłyszałam głos.
- Pani!
Odwróciłam się. Na chodniku, w ciemności stała staruszka. Ubrana w ciepłą kurtkę, czapkę, buty. W ręce trzymała reklamówkę.
- Pani mnie... woła?
- Tak. Mam tu ciśnieniomierz. Zmierzysz mi ciśnienie - oznajmiła.
- Ciśnienie? Tu, na ulicy? - spytałam zaskoczona.
- Tak, aparat mam w torbie - powiedziała i uniosła reklamówkę. - Źle się czuję.
Myśli zaczęły galopkę. Co robić? Dziwna sytuacja. Może rzeczywiście, potrzebuje pomocy? Ale jakoś to dziwne, mogą być kłopoty. Przypomniałam sobie groźne sytuacje opisywane w mediach: stara kobieta zwabia do domu ludzi, a tam bandziory...
- To idziemy do mnie czy do ciebie? - spytała staruszka widząc, że się waham. - Mieszkasz tu?
- Nie, idę na spotkanie, jestem umówiona, idę na spotkanie.
- To chodźmy do mnie.
Jej oczy... Moja mama miała takie oczy. Byłam zaniepokojona.
Diabeł czy anioł? Kim była? Skąd się tu wzięła?
- Nie boi się pani wpuszczać do domu obcych? - próbowałam się bronić.
Staruszka przełożyła reklamówkę w drugą rękę. Miałam wrażenie, że nie wie, gdzie jest.
- Gdzie pani mieszka? - spytałam.
- Na czwartym piętrze.
Rozejrzałam się. Bloki, bloki, bloki... Przecież to osiedle.
- A w którym bloku?
Staruszka machnęła ręką na znak, że zaprowadzi. Ruszyłyśmy. Nie wierzyłam, że to robię. Wjechałyśmy windą na czwarte piętro. Kobieta otworzyła drzwi. Weszłyśmy. W środku nikogo nie było. Tylko ten zapach... Znałam go doskonale.
- Sama pani mieszka? - głupio spytałam.
- Tak. Mój mąż umarł dwadzieścia lat temu. Dużo palił...
- A sąsiedzi pani nie pomagają? - znowu głupio spytałam.
- Eee, pani, pukałam, nikt nie otworzył...
Zmierzyłam jej ciśnienie: 164 na 82.
- Górne trochę wysokie - oceniłam. - Może wezwę lekarza?
- Nie, nie trzeba. miewam nawet 200.
Zrobiłam drugi pomiar. Dolne spadło do 64. Staruszka wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z kolorową puszką.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała i otworzyła puszkę.
W środku było kilka krówek.
- Nie trzeba, nie będę pani cukierków wyjadać. Przecież nikt pani nie kupi, musi pani sama... kupić, nie, nie mogę...
- Chcę ci podziękować.
Wzięłam jedną krówkę, pożegnałyśmy się i wyszłam. Szłam ulicą. Byłam w chaosie. Dlaczego zawsze ja? Co to w ogóle było? Dlaczego ja?
Dotarłam do studia. Mariusz zrobił herbatę, nagraliśmy moją rolę i wróciłam do domu.
Dziś rano obrazy wróciły. Postanowiłam je zapisać. Nie wiem jak nazywała się staruszka, nie pamiętam nawet jej adresu. Dzisiaj bym tam nie trafiła. Wiem tylko tyle, że mieszka na czwartym piętrze. Ale w którym bloku?
W trakcie pisania znalazłam jednak odpowiedź na wczorajsze pytanie: diabeł czy anioł?
CZŁOWIEK.
- Pani!
Odwróciłam się. Na chodniku, w ciemności stała staruszka. Ubrana w ciepłą kurtkę, czapkę, buty. W ręce trzymała reklamówkę.
- Pani mnie... woła?
- Tak. Mam tu ciśnieniomierz. Zmierzysz mi ciśnienie - oznajmiła.
- Ciśnienie? Tu, na ulicy? - spytałam zaskoczona.
- Tak, aparat mam w torbie - powiedziała i uniosła reklamówkę. - Źle się czuję.
Myśli zaczęły galopkę. Co robić? Dziwna sytuacja. Może rzeczywiście, potrzebuje pomocy? Ale jakoś to dziwne, mogą być kłopoty. Przypomniałam sobie groźne sytuacje opisywane w mediach: stara kobieta zwabia do domu ludzi, a tam bandziory...
- To idziemy do mnie czy do ciebie? - spytała staruszka widząc, że się waham. - Mieszkasz tu?
- Nie, idę na spotkanie, jestem umówiona, idę na spotkanie.
- To chodźmy do mnie.
Jej oczy... Moja mama miała takie oczy. Byłam zaniepokojona.
Diabeł czy anioł? Kim była? Skąd się tu wzięła?
- Nie boi się pani wpuszczać do domu obcych? - próbowałam się bronić.
Staruszka przełożyła reklamówkę w drugą rękę. Miałam wrażenie, że nie wie, gdzie jest.
- Gdzie pani mieszka? - spytałam.
- Na czwartym piętrze.
Rozejrzałam się. Bloki, bloki, bloki... Przecież to osiedle.
- A w którym bloku?
Staruszka machnęła ręką na znak, że zaprowadzi. Ruszyłyśmy. Nie wierzyłam, że to robię. Wjechałyśmy windą na czwarte piętro. Kobieta otworzyła drzwi. Weszłyśmy. W środku nikogo nie było. Tylko ten zapach... Znałam go doskonale.
- Sama pani mieszka? - głupio spytałam.
- Tak. Mój mąż umarł dwadzieścia lat temu. Dużo palił...
- A sąsiedzi pani nie pomagają? - znowu głupio spytałam.
- Eee, pani, pukałam, nikt nie otworzył...
Zmierzyłam jej ciśnienie: 164 na 82.
- Górne trochę wysokie - oceniłam. - Może wezwę lekarza?
- Nie, nie trzeba. miewam nawet 200.
Zrobiłam drugi pomiar. Dolne spadło do 64. Staruszka wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z kolorową puszką.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała i otworzyła puszkę.
W środku było kilka krówek.
- Nie trzeba, nie będę pani cukierków wyjadać. Przecież nikt pani nie kupi, musi pani sama... kupić, nie, nie mogę...
- Chcę ci podziękować.
Wzięłam jedną krówkę, pożegnałyśmy się i wyszłam. Szłam ulicą. Byłam w chaosie. Dlaczego zawsze ja? Co to w ogóle było? Dlaczego ja?
Dotarłam do studia. Mariusz zrobił herbatę, nagraliśmy moją rolę i wróciłam do domu.
Dziś rano obrazy wróciły. Postanowiłam je zapisać. Nie wiem jak nazywała się staruszka, nie pamiętam nawet jej adresu. Dzisiaj bym tam nie trafiła. Wiem tylko tyle, że mieszka na czwartym piętrze. Ale w którym bloku?
W trakcie pisania znalazłam jednak odpowiedź na wczorajsze pytanie: diabeł czy anioł?
CZŁOWIEK.