niedziela, 13 maja 2012

grudnik i fartuszek, czyli moje słabości

Warto pokazywać światu swoje słabsze strony. Warto pokazywać to, czego właśnie pokazać nie chcemy. Czego się wstydzimy, czego w sobie nie lubimy. Oczywiścei te fantastyczne cechy też warto, ale dzisiaj o wadach czy niedoróbkach raczej :)

Zatem prosty przykład - jeśli dajmy na to, nie umiem czytać, i jeśli świat się o tym dowie, to - po pierwsze - pozbędę się lęku, przed tym, że świat się dowie, że nie umiem czytać, a po drugie - zaraz znajdzie się życzliwiec, który będzie chciał mnie tego czytania nauczyć. I ja z jego pomocy skorzystam. Ludzie lubią się dzielić, wykazywać się lubią, lubią pokazywać światu swoje dobre strony.

Na poparcie tej tezy dwa zdarzenia:
1. Nie mam ręki do kwiatów, no taka niemoc i już. A jednak od lat próbuję hodować fiołki i jednego grudnika. Fiołki to jeszcze jak cię mogę, co drugi, co trzeci, jeśli zdąży, to zakwitnie. Podkreślam - jeśli zdąży, bo mój kocur uwielbia pąki słodkich fiołków.
Gorzej jest z grudnikiem. Nawet jeśli się napnie, napręży i wypuści pąka, to zaraz go zrzuca, jakby chciał mi wykrzyczeć: a właśnie, że nie zakwitnę!
No i pewnego dnia, Jasiu, mój dobry kolega, wstępując do mnie na kawę przyniósł mi grudnika.
- Męczysz się tak z tym swoim, rozmawiasz z nim, szantażujesz go. No to przyniosłem ci kwitnącego - powiedział Jasiu wręczając mi wspaniałego, pękatokwitnącego grudnika.
Ach, ach, jaki był piękny!

Przykład 2 - nie umiem gotować. Nie umiem i już. I wiedzą o tym także moi znajomi. Wie o tym też moja kuchnia. Każda łyżeczka, tarka, każde ziarenko kaszy doskonale o tym wiedzą.
Zatem, gdy tylko wchodzę do kuchni, zaczyna się bunt globalny. Wszystko się na mnie rzuca, rzuca się ze stolnicy na stół, a potem na podłogę. A ja nic. Ja uwielbiam gotowanie, sprawia mi ono tyle radości - ten proces tworzenia, ten bałagan, aj, no wszystko, wszystko! Podejmuję kucharskie rękawice i z zapałem wchodzę w temat (patrz post "babeczki"). I prawie zawsze gubię te rękawice. Się zapodziewają gdzieś, więc w ruch idą ścierki, ściereczki, a jak już wszystko zgubię - naciągam na dłonie rękawy i to, co tam jeszcze mam na sobie.
I oto proszę, przy okazji ostatnich imienin, dostałam od pani Iwony, mojej ulubionej profesorki z mojego ulubionego mrągowskiego liceum, bardzo (nie strasznie) praktyczny "fartuszek wielofunkcyjny z rękawicami wszytymi na stałe", obecnie mój ulubiony :)


Zapyta ktoś - i co z tego? Co ma grudnik do fartuszka? Ano ma.
Otóż tak grudnik jak i fartuszek są moimi słabymi punktami. Punktami zauważonymi i docenionymi.
Zatem, warto odkrywać swoje słabości, a niech tam ten nasz świat o nich wie. Niech się na nie przygotuje i niech spróbuje na nie zaradzić :)


6 komentarzy:

Anna pisze...

Eee, czaderski ten fartuszek rękawicowy :)

Anonimowy pisze...

Bożeniu ja Ty to robisz że takie małe nic nieznaczace zdrarzenia stają się pod twoim piórem historią życia strasznie cię pozdrawiam strrrrasznie :D Ar

viara petrova pisze...

fajnie wyglada, bym ci powiedziala:"no,coz moze to co gotowalasz nie jest jak najsmacznie, ale dresc jest w przygotowaniu."ale kazdy sie ucieszy jeszli go poprosisz na kolacje.

Anonimowy pisze...

Ja Cię nauczę gotować :) a przynajmniej spróbuję!!!
Wielbiciel Twoich kolacji! :)

Anonimowy pisze...

Supcio supcio klawy fartuszek i garnek całuski mazurskie Wadu

zamornik pisze...

No cóż, nie każdy jest do końca idealny, bo i świat byłby nudny. Olej te kwiatki i gotowanie, niech robią to Ci, którzy nie potrafią "trzymać pióra". Buziaki z południa