poniedziałek, 22 sierpnia 2011

moja żaba śniadaniowa

moja żaba śniadaniowa, fot. kr

poniedziałek... hm..., o czym tu napisać? Szukam natchnienia w mojej żabie śniadaniowej.
- Nie, nie, na mnie nie patrz! - krzyknęła żaba, przewracając oczami. - Po prostu nie masz nic do powiedzenia!
- Dobra, dobra... - odpowiedziałam. - Ty... żabo jedna...
I od razu przypomniało mi się, jak w szkole podstawowej, pani od j.polskiego zadała nam pracę domową, która polegała na... pisaniu pamiętnika. Słabo mi szło pisanie, ale do zadania podeszłam ambitnie. Kupiłam zeszyt w kratkę (32-kartkowy, nowy długopis i zabrałam się do "zapamiętnikowywania" kartek. Nowy papier pachniał nowym papierem... Lubiłam ten zapach. Na niebieskiej okładce napisałam — "PAMIĘTNIK". Otworzyłam zeszyt, w górnym rogu napisałam datę, godzinę i... już. Nie wiedziałam o czym mam pisać. Że obudziłam się i zjadłam śniadanie? Banał taki... 
Myślałam, myślałam i im dłużej myślałam, tym bardziej nie wiedziałam. W końcu zdenerwowałam się, zamknęłam zeszyt i dostałam dwóję. Tak skończyła się moja pierwsza próba pisania. 
I dzisiaj, kiedy patrzę na tę moją śniadaniową żabę, dochodzę do wniosku, że ta dwója była właściwie wielkim sukcesem, bo czasem warto nic nie napisać, niż napisać nic.

wtorek, 16 sierpnia 2011

nieodwracalne czucie głupkowate

nieokiełznana nieodwracalność
fot. Bożena Kraczkowska

Wypatrzyłam w sklepie dwie bluzeczki. Zdjęłam je z haczków i poszłam do przymierzalni. Tam zdjęłam z siebie stare uranie i włożyłam nowe (żeby sprawdzić czy mam ten lajtowy rozmiar. Bluzeczki okazały się OK, więc z powrotem włożyłam stare, a nowe wrzuciłam do koszyka i ruszyłam w półki (bo to w markecie było). Chodzę tak sobie, chodzę... patrzę w prawo, patrzę w górę, szukam makaronu... Aż tu nagle starszy pan puka mnie w ramię i mówi:
- Na lewą stronę.
Spojrzałam na lewą i pytam:
- A co tam dają?
- Starszy pan podszedł bliżej, pociągnął za nitkę zwisającą z mojego rękawa i rzucił krótko:
- Szwy.
Patrzę na rękaw, a tam ze szwów nitki zwisają. Zrobiłam się czerwona, szurnęłam koszykiem i dawaj z powrotem do tej przymierzalni. Ochroniarz, który pilnował wejścia, spojrzał na mnie podejrzliwie. I to właśnie wtedy, po raz pierwszy, poczułam się głupkowato. Chciałam coś powiedzieć, wytłumaczyć mu, ale wydało mi się to tak bezsensowne, że w końcu nic nie powiedziałam. Postawiłam przy nim mój koszyk i weszłam do środka. Ledwie zaczęłam odwracanie na prawą, gdy drzwi się uchyliły i do przymierzalni zajrzał ochroniarz:
- A co pani tak tu... bez niczego weszła?
- Bo się ubieram.
- W co?
Po raz drugi poczułam się głupkowato. "Za złodziejkę mnie wziął, jenyyy... jak nic za złodziejkę" – pomyślałam i rzuciłam przez gołe ramię: - W stare ciuchy się ubieram!
- A gdzie są nowe? - nie odpuszczał ochroniarz.
"Jaki solidny – pomyślałam i znowu zrobiłam się czerwona - no za złodziejkę mnie wziął cholera!"
- Nowe w koszyku na zewnątrz – odpowiedziałam spokojnie.
- To co pani ubiera?
- Stare ciuchy ubieram, bo jak przymierzałam nowe, to się ubrałam na lewą stronę i teraz odwracam.
Ochroniarz uniósł podbródek jakby chciał przytaknąć, ale nie przytaknął i zniknął. Wiedziałam, że nic nie zrozumiał. Odwróciłam ubranko i wyszłam z przymierzalni. Ochroniarz cały czas na mnie patrzył. I to patrzył jakoś tak... z góry. Po raz trzeci poczułam się głupkowato.
"Jenyyy... - pomyślałam - zawsze tak mam, nawet jak jestem w lesie."
Bo kiedyś o świcie poszłam z psem do lasu i spotkałam starą kobietę z kijem i z wypchaną siatą. Zbierała grzyby.
- Jak tam, są grzyby? - zagaiłam rozmowę. Wiedziałam, że są, bo ta siata wypchana...
Staruszka uniosła głowę, wyprostowała się, spojrzała na mnie nieprzyjaźnie i machnęła kijem tak, jak się kijem mach.
- A gdzie tam pani, nie ma! - rzuciła.
I wtedy właśnie poczułam się głupkowato. Głupkowato, bo przecież widziałam tę siatę pełną grzybów. Staruszka najzwyczajniej w świecie nie chciała mnie w tym lesie. Głupie uczucie, gdy się wie, że nie jest się chcianym. W lesie. Byłam dla niej złodziejem. Złodziejem jej grzybów.
>>>>>
Oczywiście takie odczuwanie głupkowatości jest, w moim przypadku, procesem nieokiełznanie nieodwracalnym, więc już z tym nie walczę.To ja czuję się jak natręt, to ja czuję się jak złodziej, bo to w końcu ja nie patrzę, w co się w lesie ubieram. Przy czym "las" i "ubieram się" w sposób oczywisty nie dotyczą wyłącznie lasu i ubrań :)
Dziękuję.

niedziela, 14 sierpnia 2011

BÓL SIĘ!

"Kobiety na głowie" / olej / Galeria Marioli Żylińskiej-Jestadt

- Gdzie jest apteka?! Gdzie apteka!
BÓL się rozkręca i się wścieka.
SIĘ zaś nie robi nic.
SIĘ próżnuje.
Gdy BÓL się wścieka,
SIĘ nic nie czuje...

(SIĘ - zaiks Edward Stachura)

wtorek, 9 sierpnia 2011

cholesterol się nie rymuje



od kilku miesięcy walczę z cholesterolem, bo mój przekroczył górne normy dopuszczalne w stylu alarmowym(!) Brukselka, kalafiory, blade mięsko, suche mięsko, bezmięsko... przed urlopem zrobiłam badania, żeby sprawdzić, czy już mogę jeść. Badania miały trafić prosto do lekarza. Ja, choć z oporami, do lekarza trafiłam, ale mój cholesterol nie. Otóż badania zaginęły i trzeba je powtórzyć(!). A tu wszystkie ryby Bałtyku i oceanów ościennych w panierkach, kebaby jak góry lodowe no i te fryty na patyku, jenyyy... co sięgnę po widelec, to z aureoli słyszę gromkie:
cholesterol, cholesterol!
wreszcie po dwóch dniach stwierdziłam, że na wczasach NIC do cholesterolu nie przystaje, NIC się z nim nie rymuje i zaczęłam jeść - panga, halibut, karmazynek, maślana... dzwony dzwonią, a ja kawa biała, czarna kawa, kawa biała... ptyś. Jakie to miłe!
podsumowując - wiersz napisałam:
cholesterol, cholesterol...
z nim się nie rymuje NIC!
koniec wiersza.
Miłych wakacji, wolnych wakacji!

środa, 3 sierpnia 2011

walcz-yk z cz-kawką


piękny był rzepak tej wiosny :)
fot.kr

napisałam piosenkę bez melodii, tzn. melodię ma w sobie, ale nie ma muzyki. Może Tobie Zamorniku przypasi i napiszesz do tego jakieś dźwięki? :)

"Walcz!-yk z cz-kawką"

zw.1
Tylko raz albo dwa los uśmiecha się do nas,
więc za skrzydła go łap i do siebie przekonaj.

zw.2
Walcz-yk ten, to nie gra, walcz-yk nie jest zabawą,
Walcz-yk na cztery pa w kołyszącej się trawie...

ref.
A ty mi nie wciskaj kawałków o życiu,
o piekłach i niebach w zacisznym kąciku.
Aniołom wypowiem mieszkanie na Ziemi,
nim wyznam zbyt szczerze: nic nie wiem, nic nie wiem...

zw.3
Walcz-yk ten - barwny szum, dwa bonusy w kieszeni!
Najpierw łzy, teraz rum płynie w żyłach - żyjemy!

zw.
Taki walc – raz, dwa, trzy nie umiera! Nie dusi!
Gdzie ten bryk, gdzie ten rym... odwołanie do duszy?

ref.
A ty mi nie wciskaj kawałków o życiu,
o piekłach i niebach w zacisznym kąciku.
Aniołom wypowiem mieszkanie na Ziemi,
nim wyznam zbyt szczerze: że nie wiem, nic nie wiem...

i po rzepaku...
fot. kr

sobota, 23 lipca 2011

skaleczony motyl

"Skaleczony motyl" (noce wybarwione)

Skaleczony motyl w korko-ciągu wściekłym
wznosi się na chwilę.
Lotem ostatecznym zalicza dwa piekła.
Wybarwione noce!
Skaleczony motyl umiera sam.
W locie...

wasze zdrowie wszyscy święci

Wasze zdrowie wszyscy święci!
Wszyscy święci wniebowzięci.
Abderyci, hej, na górze!
W purpurowo-złotej chmurze!
Wasze zdrowie wniebowzięci...
(fragment wiersza "Zdrowie abderytów"/Bożena Kraczkowska)

jeśli ktoś miał kiedykolwiek nadzieję, że Klub 27 przestał przyjmować gości, to się mylił. Dzisiaj drinki stawia Amy Winehous!

23.06.2011 r.
Amy Winehouse nie żyje!

Brytyjska piosenkarka została znaleziona martwa w swoim domu w Londynie - poinformowała brytyjska policja. Od lat zmagała się z uzależnieniem od narkotyków i alkoholu. Miała 27 lat. (fot. Rex Features)



3 lipca 1971 r.
Jim Morrison nie żyje!
Amerykański muzyk zmarł w Paryżu, prawdopodobnie w wyniku przedawkowania heroiny. Miał 27 lat.

18.09.1970 r.
Jimi Hendrix nie żyje!
Amerykański muzyk zmarł w hotelu Samarkand w Londynie. Zgon nastąpił w wyniku komplikacji po zażyciu środków nasennych. Miał 27 lat.

4.10.1970 r.
Janis Joplin nie żyje!
Amerykańska piosenkarka została znaleziona martwa w pokoju numer 105 w Hotelu Landmark w Hollywood. Przyczyną zgonu było ostre zatrucie heroinowo-morfinowe. Miała 27 lat.

Klub 27 "zrzesza" muzyków, którzy zmarli w wieku 27 lat, niektórzy w niewyjaśnionych okolicznościach.

TU znajdziesz uaktualnioną listę członków Klubu 27.

piątek, 22 lipca 2011

piątek w redakcji

Piątek rano w redakcji.
- Jeszcze dzień się nie zaczął, a ja już jestem zmęczona - jęknęła koleżanka. - Na pewno mam syndrom piątku...
- Ty masz syndrom nie tylko piątku, ale także poniedziałku, wtorku, środku i czwartku - złośliwie wyliczyłam koleżance.
- I piątku! - nieustępliwie dorzuciła koleżanka.
- I piątku i od początku! :)

wtorek, 19 lipca 2011

łyżeczka nieba

wiersz na cały tydzień


Ach, gdybyż tak łyżeczkę nieba można do kawy wrzucić
i gdybyż jeszcze stare drzewa udało się zawrócić,
i czarnej burzy biały obłok wyszarpnąć, jak Komeda.
I gdybyż jeszcze to zamieszać...
łyżeczką prosto z nieba.

niedziela, 17 lipca 2011

makowa figura w deszczu

Kończę właśnie pracę nad projektem „maki” (klikam te maki od maja) i zakręca mnie to jak ten słoik w rzęsie (patrz post „słoik w rzęsie, czyli nie daj się utopić”.
Wyszłam więc znowu na pole, a tam mak. Wystawił swój kielich do nieba szarego. Jak talerz. Zaczęłam go fotografować, bo taki plaskaty był i do nieba... Zaczął padać deszcz. Ja nic - klikam. Patrzę przez okienko, a mak zaczyna się obracać. Klatka po klatce, najpierw do pionu i patrzy bezszczelnie prosto w obiektyw, a potem, jakby respektu nabrał, zaczął się chylić ku ziemi, aż ukłonił się, skromnie zwieszając głowę. Deszczem taki zmoczony. Trwało to może minutę, myślałam, że się uduszę, bo ja nie oddycham jak fotografuję, no odruch taki, żeby aparatem nie ruszać.
Niebywałe zjawisko!, uwierzcie mi, że to się zdarza raz na tysiąc moich lat. Ulepiłam więc filmik, żeby inni zobaczyli tę „makową figurę w deszczu”. Jako podkład wkleiłam moją piosenkę „Motylek” :)

zapraszam na prezentację


wtorek, 12 lipca 2011

reklama, czyli drzwi do lasu

- Przeczytać ci tekst reklamowy? - rzuciła znad swojego ekranu moja redakcyjna koleżanka Anka.
- Czytaj!

- To zgadnij, co reklamują - "kuchnia to pomieszczenie, w którym w powietrzu unosi się kulinarna magia oraz nieprzyjemne zapachy przypalonego oleju, mleka, smażonej ryby..."
- Eee... to łatwe jest, chodzi o maggi, przyprawa taka. 

- Niee-e. 

- No to olej!
Anka uniosła brwi.
- Co mam olać?
- Nic nie masz olać. Mówię, że o olej chodzi.
- Aaa..., niee-e.

- No... to... pochłaniacz?
- Nie zgaduj, tylko myśl. 

- To przeczytaj jeszcze raz.

- Kuchnia to pomieszczenie, w którym w powietrzu unosi się kulinarna magia...

- Mówiłam już - maggi.
- Niee-e.

- No to nie wiem.

- Chodzi o okna!
- Że niby co.

- Że warto je mieć, żeby skutecznie kuchnię przewietrzyć.

- Toż to jawna dyskryminacja tych, co mają ślepe kuchnie!
- Czemu?

- Jak to czemu? Temu, że mają ślepe.

- No i o to właśnie chodzi, żeby ślepych nie mieli. Żeby sobie okna wstawili. 

- W co? 

- W kuchnię. 

- W ślepą? Jak?

Anka podrapała się w głowę.

- Ojej, to proste - najpierw niech wstawią z kuchni do pokoju, a potem z pokoju na ulicę.
- O! I to jest przemyślana reklama! Dwie pieczenie z jednej kuchni - podsumowałam i wróciłam do swojej roboty.
Po chwili Anka znowu wychyliła się zza ekranu.
- No... - zachęciłam ją.

- Zgadnij, o co teraz chodzi: "Budynki nie tylko powinny mieć ściany, ale również być zdrowe. Nasza firma wyszła poza obszar budynku i zbliżyła się do człowieka w sposób dosłowny".
Tym razem ja podrapałam się w głowę. "Jeny... - pomyślałam - co może wyjść poza ściany i zbliżyć się do człowieka w sposób dosłowny?"
- Drzwi! - wypaliłam. - Chodzi o drzwi!



- Niee-e.
- No to nie wiem.

- Beton! - zawołała tryumfalnie Anka. 

- Beton zbliżył się do człowieka w sposób dosłowny, tak?

- No tak. Znane są takie przypadki. Mówi się przecież: ręka, noga, mózg na ścianie.

- Jak się go ma.

- Co, beton?

- Nie. Mózg!

Ryknęłyśmy śmiechem na całą redakcję. To zwabiło naszego redakcyjnego kolegę Władka.
- A to znacie? - spytał wychylając się zza przepierzenia. - "Skład opału oferuje w ciągłej sprzedaży detalicznej i hujtowej węgiel w sortmencie kostka, orzech, groszek, miał".

- Znam, znam, hujtowy sortment groszek miał - podsumowałam.
Znowu ryknęliśmy, ale tym razem we trójkę.
- A o drzwiach coś masz? - spytałam Władka.
- Co ty z tymi drzwiami? - nie wytrzymała Anka. 

- Potrzebuję drzwi, bo moje wejściowe całkiem się rozklekotały.
- A wiesz, że nawet gdzieś miałam...
Anka chwilę szperała w komputerze.
- Jest! Posłuchaj: "Niezbędnym elementem każdych drzwi jest klamka. Stanowi ona ułatwienie w czasie otwierania drzwi".
- Jeny... - pacnęłam się ręką w czoło. - Że też na to wcześniej nie wpadłam!

- Na co?

- Żeby klamkę kupić. Od lat łomem otwierałam.
- Czy wy się w końcu weźmiecie do pracy? - usłyszałyśmy głos szefa.
- Ależ my właśnie pracujemy - odpowiedziała rzeczowo Anka. - Teksty czytamy ze zrozumieniem, a potem tak je redagujemy, żeby były zrozumiałe dla Czytelnika. Na przykład taki tekst: "Urządzeniem, które cieszy się największą popularnością zwłaszcza latem jest lodówka. To właśnie w niej szukamy ochłody w upalne dni."
- Jeny... - jęknęłam. - A ja mam taką małą lodówkę...
- I co z tego?
- A to, że do niej nie wlazę... :P

niedziela, 10 lipca 2011

słoik w rzęsie, czyli nie daj się utopić

jak zwykle rano poszłam w las. W Zatoce Apatii (jest taka zatoka za pieczewskim lasem:) zatrzymałam się przy stawie zarośniętym rzęsą wodną. Uwagę moją zwrócił słoik. A dokładniej jego wieczko - czerwone tkwiło w gęstej zieleni tych rzęs.
- Co za baran wrzucił tu ten słoik? - szarpnął mną nerw ekologa. - Przecież sam tu nie przyszedł, ten słoik. Musiał go jakiś baran tu przynieść. I przyniósł, i wrzucił do stawu. Baran jeden.
I nie wiedzieć czemu zaczęłam rymować całkiem jak bohater "Dnia świra": w zamulonym stawie, pośród rzęs zielonych unosił się słoik, lekko zawstydzony, że ponad zielenią wystaje mu wieczko...
i dalej nie mogłam w żadną stronę. Wróciłam do domu i napisałam od nowa:

Zakręcony słoik wrzucił ktoś do stawu,
a potem zawołał: to jest przeciw prawu,
żeby taki mały unosił się w górze!
To jest przeciw prawu, a nawet naturze!

A słoik? Cóż słoik... pośród rzęs zielonych
skromnie się unosił, lekko zawstydzony,
że ponad zielenią wystaje mu wieczko
czerwone jak malwa - ekscentryczne deczko.



Czerwone w zielonym? Zestaw to liryczny
byłby, gdybyż wieczko w skręcie makabrycznym
nie zacięło w pustej słoika przestrzeni
dwóch łyków powietrza odebranych Ziemi.

Dwóch łyków talentu, a tyle korzyści,
zamiast opaść na dno, w słońcu wieczko błyszczy,
zamiast opaść na dno, zażywa kąpieli
i w rzęsie zielonej staw z innymi dzieli.

Staw się nie sprzeciwia, Ziemia się nie dusi...
Słoik nie chce tonąć i nikt go nie zmusi!
Co z tego, że pływa w rzęsie? Gdzie afera?
Nie ma prawa wieczko znad rzęsy spozierać?

Warto dostrzec w rzeczy opisanej sprawę,
którą tu wyłożę nim pójdę na kawę:
nie daj się utopić zazdrości mizernej,
słoik przetrwał w stawie, bo miał wieczko szczelne :)

*

środa, 6 lipca 2011

kredens

o kredensie, znaczy nadziei :)

nie widzę celu, ani sensu,
no to zaglądam do kredensu,
a tam brzoskwinie jak pomarańcze!
i znów wesoło sobie tańczę!
I już mi lepiej, lekko nawet
wypinam na ten bezsens zadek
i kicham na humory Pana,
chociaż przede mną brudna ściana...

nie widzę sensu, ani celu.
Dziura rozpycha się w portfelu,
więc znowu wpadam do kredensu,
bo tam dżem session słodkich sensów:
maliny z miętą i z gruszami
łaskoczą słodko za uszami
i już mi lepiej proszę pana,
chociaż przed mną brudna ściana...

I tylko czasem spojrzę w górę
na boską nieba konfiturę
i szepnę skrycie, pośród czasów:
możesz mi zabrać trochę lasu...
możesz odebrać kilka sensów...
lecz zostaw dostęp do kredensu!!!

poniedziałek, 4 lipca 2011